Trochę mi to zajęło, ale skończyłem lekturę Kaznodziei - wspaniale było przeżyć tę przygodę raz jeszcze! Wyszedł ten serial i cała ta historia Ennisowi, jak mało co. Gdyby trochę ograniczał się z wrzucaniem różnych zwyrolskich wątków w ramach "czarnego humoru", mogłoby być jeszcze lepiej. Trochę irytowały mnie też niewiarygodne zbiegi okoliczności, typu
spotkanie Jessego i Tulip w Annville, Jesse zapala papierosa przy barze, gość obok ma taką samą zapalniczkę - oczywiście okazuje się, że to najlepszy kumpel jego ojca z Wietnamu, wyciągnięcie po latach niczym królika z kapelusza, matki Jessego
, ale może się czepiam. Ogólnie dużo się tu dzieje, jest rozmach i rozpierducha, Bóg, Genesis, Graal, Święty od morderców, wybuch bomby atomowej... ale największe wrażenie na mnie robią te kameralne motywy, świetnie ukazane relacje między bohaterami, miłość łącząca Jessego i Tulip, przyjaźń między Jessem i Cassidym, podróżowanie w kolejne miejsca, liczne rozmowy. Oczywiście cały urok serii tkwi w połączeniu tej rozpierduchy z tymi spokojniejszymi momentami. Z zakończenia jestem zadowolony - ludzie narzekali na nie, ale ja lepszego sobie nie wyobrażam, może i ckliwe te ostatnie obrazki, ale robią wrażenie. Graficznie jest dobrze, szkoda że Dillon całości nie narysował tak jak rysował na początku serii, później jest wyraźnie gorzej, jakby się śpieszył, ale i tak każdą zamianę na innego rysownika, traktowałem jako minus. Za to okładki Fabry'ego kapitalne!
I jak znam życie, po takiej porywającej lekturze, teraz ciężko będzie mi sięgnąć po cokolwiek i się nie rozczarować.