Gram w RPG juz troche czasu, ostatnio nabylem jakiegos negatywnego podejscia, tzn. negatywnego patrzac obiektywnie, bo osobiscie mi to nie przeszkadza. Mianowicie nie mam przyjemności grania z graczami początkującymi i nie chce mi się z nimi grać. Oczywiście nie oznacza to, że nigdy ale brakuje mi w nich wyobrazni. Wiem, że nie zobaczą tego co ja będę widział, nie wczują się w klimat świata przedstawionego przez MG/Narratora jakby go nie nazwać. Grają płytko ich postacie nie mają duszy. Po sesji nie potrafią podyskutować na temat tego co było fajne co było zle.
Powaliła mnie gigantyczna fala skromności i pokory płynąca z Twoich słów. Chyba ciągle nie mogę wstać. Na szcżęsie mam klawiaturę bezprzewodową i mogę pisac na leząco.
Jestem graczem młodym wiekiem. Do żadnego rodzaju elit-jelit zaliczyć się mnie nie da. Grałem sesje u gwiazd 3miejskiego fandomu, spod znaku "Ja to grałem w RPG, kiedy Ciebie na świecie nie było". Owszem, byli wsród nich dobrzy MG, ale niestety, nie było to regułą. Niestety byłem na sesjach w stylu: "Z wyglądu ma shothuna na plecach", oraz "wchodzi elf, uzbrojony jest w dwa longswordy i longbowa" (autentyczne cytaty z autentycznych sesji).
Dlaczego o tym piszę? Przez tą dyskusję gdzieniegdzie przewijają się elementy "staropiardyzmu". Wiecie o co chodzi "Za moich czasów MG czerpał radość z bycia MG, a dziś nikt nie chce", albo ""Ci nowi to się nie potrafią wczuć" i tak dalej.
I zacząłem nad tym myśleć.
Jasne znałem MG, którzy nigdy nie umieli utrzymac przy sobie graczy, zwalając to na brak zainteresowania RPGami. Ale nie była to wina graczy, społeczeństwa, ani gier crpg, ani nawet kultury masowej. Była to wina tylko i wyłącznie samych MG. Nudzili, wywyższali się, nie szanowali inteligencji graczy, gwiazdorzyli, mieli się za superjelitę, nie dopuszczając nawet myśli, że słabo prowadzą. Oczywiście, jako że nie grałęm u żadnego z dyskutantów, proszę tego nie brać za atak na siebie. Nie chce nikogo urazić - użadnego z Was nie grałem (chociaż u części dyskutantów tego tematu chciałbym).
A teraz odnośnie samego meritum.
Mamy wiek internetu, telefonii komórkowej i tego typu spraw. Zebranie ekipy na dowolną sesję do dowolnego systemu to dla mnie kwestia pół godziny. I nie mam na celu pokazania, jaki to jestem fajny, ależ skąd! Chodzi raczej o pokazanie, że każdy z nas ma taką możliwość. Są frajerzy (zwani MG), którzy poszukują graczy przez internet. Są kluby, niektóre nawet bardzo aktywne.
Jasne, że jesli ktoś od stu lat gra w gronie kumpli, z których jeden wyjechał studiować na Antarktydę, drugi jest w Iraku (do woja go wzięli), koleżanka własnie rodzi, a mistrzowi gry przedwczoraj odpadła głowa... jasne, w tej sytuacji ciężko jest o sesję. Ale wtedy wystarczy przejść się do klubu, czy wejść na właściwą stronkę i voila.
Ale... przez pewien czas myślałem podobnie jak Petra - ludzie nie mają ochoty na rypygy.
Dlaczego tak myślałem - bo ludzie z którymi grałem, z którymi zaczynałem grac wykruszają się. Z mojej starej ekipy zostało nas dwóch. A i tak cięzko się zgrać z czasem.
I w zasadzie dopóki nie wychyliłem nosa poza swoje podwórko sądziłem, że tak właśnie jest. Ale wychyliłem i...
Powiem tak - gra kupa ludzi. I starych i młodych. Trzeba tylko ich poszukać, bo sami nas nie znajdą.
A kwestia "nikt nie chce prowadzić" to temat na osobna pogadankę.