Przeczytałem do końca "Sandmana" (i "Śmierć" na deser). Teraz mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że w ogólnym rozrachunku to jest jednak wielka seria. Miała słabe momenty, ja miałem małe kryzysy podczas lektury, ale dopiero teraz zrozumiałem, co jest w "Sandmanie" najistotniejsze... To ten cudzysłów... Opowieść jest wzięta w cudzysłów "bycia opowieścią". I znakomicie skonstruowana przez Gaimana. Aż chce mi się dokonać niezręcznej trawestacji i powiedzieć, że ciało stało się słowem i zamieszkało wśród obrazów...
Gdzie jesteśmy tak do końca prawdziwi? W snach. W większości zapominanych, pozornie bezsensownych, nie przystających do naszego prostego odhaczania dni na jawie... Jednak dobrze wiemy, że właśnie w tych wyśnionych opowieściach możemy szukać prawdy i wytchnienia (nawet w katartycznych koszmarach). Dlatego kiedy śnimy, ale również kiedy słuchamy, oglądamy bądź czytamy, jesteśmy coraz bliżej samych siebie.
Bo sny wyczulają nas na magię każdej opowieści...