1. Superjoint Ritual "A Lethal Dose Of American Hatred" - o, właśnie się skończyła. Bo Phil Anselmo, bo SJR lepsze niż ostatnia twórczość Pantery i Downa, po druga płyta równie dobra jak pierwsza, a pierwsza równie dobre co demówki z '96. Bo wydałem na nią 61 złotych i jestem z siebie zajebiście dumny. Bez hologramu!
2. Laibach "WAT" - zmiana stylu zauważalna na pierwszy rzut ucha, ale jakoś mnie nie razi. Przede wszystkim - za re-we-la-cyj-ny koncert i umiejętne, choć nieświadome, pozowanie do kilku re-we-la-cyj-nych zdjęć. Oraz za "Tanz mit Laibach". Eins, zwei, drei, vier... (leciało przed SJR)
3. The White Stripes "Elephant" - płyta jeszcze w roku swojego wydania już uznana klasyką. To trzeba umieć. Za umiejętność, i za miłe skojarzenia. (hej, może sobie teraz puszczę?)
4. Fantômas "Delirium Cordia" - chociaż jeszcze nie słyszałem. To się nazywa fanatyzm, nieprawdaż?
A tak poważnie:
5. Wahałem się długo co dać poza pierwsze trzy pozycje, i finalnie niczego nie wymyśliłem. Może dlatego że żaden pozostały album mnie jakoś nie powalił? A takich co po prostu były dobre było wiele - Placebo, Mogwai, Strapping Young Lad, Behemoth, Marduk, Radiohead... a miejsc ilość ograniczona. Nno dobra, w związku z tym, za mimo wszystko najmniej zawodzące dokonanie - Placebo "Sleeping With Ghosts". Bo po "Black Market Music" musieliby się mocno postarać by mnie mocniej zawieść.
Czwartego punktu finalnie nie będzie, bo ćwikły jedne z Godspeed You Black Emperor! zdążyły jeszcze w listopadzie 02. Nie ma, odpowiedzialność zbiorowa.