Moją ulubioną bronią (dawno temu, gdy grałem jeszcze krasnoludem) stała się jednego razu struna od lutni, którą to lutnię mój krasnolud dźwigał na plecach (tak, wśród krasnoludów również są Bardowie - ktoś w końcu te piosenki o złocie musi wymyśla).
A to dlatego, że wyśmienicie sie sprawdziła swego czasu jako garota.
Podczas jakiejś audiencji u wysoko postawionego "aswersarza" drużyna została rozbrojona. Wiadomo.
Nie wiem, czemu Mistrz Gry pozwolił mi zrobi to co drobiłem (zadusiłem drania). Zbyt polegając na "mechanice gry" (Warhammer) uznał, że nikomu krzywdy nie zrobię (może byłem aż tak przekonujący). Wykonując rzut na obrażenia wyrzuciłem '6' co wg zasad WH oznaczało krytyka i "dorzut". No i znowu '6', i jeszcze jedna i tak jeszcze parę razy na koniec '5'.
Fuks nieziemski (kostka fałszowana nie była - brzydzę się takimi praktykami), no i dość, że Mistrz uznał, że "złego-kogośtam" (już nawet nie pamiętam) inhumowałem.
Dziś patrzę na tę sytuację z lekkim przymrużeniem oka (młodzi i głupi byliśmy), fakt że wtedy było to lepsze od najlepszej magicznej broni - bo jednak innym BG tyłki uratowało.