przyspieszona relacja z turnieju w gdansku: kazdy kto pisze magisterke zrozumie, dlaczego przyspieszona.
Artur Obczyński, SAFH.
Indep na packu z clawami, 4 minmaxy, tornado, 3 dredy las-missle, pred annihilator, dwie pralki. Lord prawą flanką pod główne siły przeciwnika, bikersi lewą. Do lorda wyskakuje pan na packu, jednocześnie pralka strzela do szefa, znos, pan z plecakiem umiera. Brat Celowniczy pewno marksman honourów za ten strzał nie dostał. Moja druga tura, wychodzi wszystko oprócz psów, wszystko oprócz jednego oddzialu letterów zabija: większy dreda, szef dreda z plasmy, puszcze i psy po minmaksie, trzecia ekipa tłukła się z minmaxem przez trzy tury zanim go utłukła. Artur w zasadzie nie miał do czego i z czego strzelać. Potem większy przyzwał psy, które zdjęły speedera, obaj weseli panowie z HQ zabili po pralce, psy i lettersi nieruchomergo predatora a jeszcze kolejni letterzy związali dreda do czasu aż doskoczył do niego większy, ze skutkiem wiadomym. Masakra.
Łukasz Węglowski, vel Dziadu, IW
Standardowa rozpa Dziada: wrona, lojtnant na bajku, bikersi, ze 2 minmaxy, 3 oblitów, havocy z TH i AC, annihilator, dred i bazyli. Gralismy recon, stół mocno goły, Dziadu zaczął. Bazyli wypatrzył bikerów, strzelił ale na szczęście zniosło. Gambit był typu cross-over, lord z prawej flanki pojechał na lewą, gdzie siedziała większość armii przeciwnika (w tym połowa w nieosiągalnym dla mnie bunkrze z jedynym wejściem z tyłu) a bikerzy na prawą, gdzie kitrał się bazyli i pred. Cwany dziadu zastawił lorda bikerami i wpadł lojtnantem. Wbił ranę i już żegnał się z życiem, ale trafiłem z fista raz, nie zraniłem. Damn. Potem przyszły demony- większy i psy na prawej flance, 3x lettersi na lewej. Psy rozmontowały bazyliszka, lettersi pomogli szefowi z lojtnantem i bikerami, jeden skład zajął dreda, żeby się chłopak nie rozhasał. Potem jedna piątka wpadła w oblitę, ale zamiast go zabić zadała jedną ranę, co kosztowało mnie przegraną z Dziadem w całym turnieju, o czym później. Odważny szef zaszarżował na dreda; powinien był stracić nieco ponad jedną ranę z tych trzech, które mu zostały, zamiast tego zginął. Wtedy cała flanka była już stracona, dred do spóły z wroną wycięli moje biedne malusie demonki. Na drugiej było lepiej- psy utłukły preda i dzielnie kitrały się razem z większym i resztą za jakimiś ruinami. Ruiny były flankowane przez oblitów, którzy polowali na większego, dzięki czemu nie weszli do mojej strefy (graliśmy recon). W ostatniej turze większy zginął, oczywiście od ostatniego strzału, ma skubany wyczucie. Dzielne psiutki wyrwały zza wraków żeby dopaść oblitę, ale obu oddziałom zabrakło po pół cala, głupie kundle. Na pocieszenie zostało mi to, że dred dostał fire frenzy stojąc jakieś 3 cale od mojej strefy. Na swoje pocieszenie Dziadu zastrzelił z bolców jednego lettera, sprowadzając oddział poniżej połowy. Enyłej remis.
Michał Krzemiński vel Shogun, tyrki.
Take and hold, dwa fruwające tyrany, dwie szóstki genków, wuchta ubergauntów, dwa podwójnie venomowe karki i 3 vory. Najbardziej bałem się tyrantów, ale na szczęści za bardzo się nie wychylały. Plan miałem prosty: ucieczka pomiędzy genkami, wysypanie demonów i dzielny marsz w zajmujący środek cover. Wszystko było dobrze, do czasu aż zacząłem rzucać na przyzywanie- weszli lettersi i nic poza tym. Czyli cały misterny plan psu w dupę. Trzeba było się pod górkę męczyć: lettersi wpadli w karasia, zranili po czym przytrzymali gaunty, genki i karka do czasu aż nadeszły posiłki. Problem miałem z bikerami- mało miejsca na boosta, a oba tyranty miały warp blasta. Jakos się udało, lord schował się za nimi i zranił z plasmy jedną fruwajkę. Od robalowego strzelania został samotny champion a zostały jeszcze dwa blasty: pierwszy zranił, oblałem sejwa, zdałem FnP, drugi tak samo, yeah! Wypadł większy, wskoczył do lasu, walnął karka w mordę, zabił. Psy i lettersi przyszli na pomoc pierwszym demonom, psy poważnie uszczupliły gaunty, same zginęły, lettersi zabili genosy i schowali się koło karka. Jeden oddział letterów zniosło, więc schowali się w coverze, osłaniając lorda, który zadał tyranowi drugą ranę. Większy przyzwał psy, wpadły w gaunty wycinając je do nogi i dając się zredukować poniżej połowy, thirster zajął się następnym karasiem, zabił. Ruszyły się genki, tyranty skakały i strzelały, ten zmiękczony dostał trzecią ranę z plasmy, zaszarżował na letterów, zabił dwóch i zginął. Lord podjechał w stronę genków, zastrzelił jednego, w ostatniej turze jeszcze dwóch, pozostałą trójkę wykończył większy. Znów remis. Niestety gra nie była zbyt przyjemna. Zaczęło się od dziwnej akcji genkami- najpierw próbowały iść w stronę bikerów, „przypadkiem” mierząc zasięg a kiedy się okazało, że go nie ma to okazało się że jednak się schowają w lesie. Potem było komentowanie moich juggernaughtowców, którzy nie mają przyklejonych rąk, bo nie mam czasu się nimi zająć. Lekceważące „człowieeeeeeku, co ty wystawiasz?!” brzmi średnio przyjemnie, zwłaszcza kiedy na stołach obok dominują figury niepomalowane a czasami nawet proxy. Zresztą pomalowane figurki też nie budziły respektu przeciwnika, bo kiedy przeszkadzały mu odstawione na bok, zabite wcześniej psy, to złapał je w garść i przestawił na bok. Na deser dostałem głośne rozmyślania jak zadziała bio-plasma, kiedy tyran zaszarżuje na większego stojącego w lesie. Uciąłem je od razu stwierdzeniem, że nie może w ogóle wpaść do lasu, ale jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że było to sondowanie mnie czy się skapnę. Może jestem przewrażliwiony, a może standardy turniejowe są zbyt wysokie; jak by nie było, zachowanie Michała mi się nie podobało.
All in all byłem trzeci, przegrywając z Dziadem o jakieś 30 małych punktów- to już drugi raz, identycznie było na WŚ. Dzięki dla organizatorów za udany turniej, pewno będę wpadać częściej.