Dzisiaj moje oczy ujrzały
"THE NEW YORK RIPPER" (1982) Fulci'ego. Według wielu znawców jest to jeden z najlepszych filmów "Geniusza". Czyżby?
Akcja dzieje się (znowu) w Nowym Jorku, gdzie dokonywane są morderstwa na dziewczynach przez tajemniczego mordercę. Wszystko pięknie, tylko czy to coś ma wspólnego z grozą?
Klimat jest momentami klaustrofobiczny, ale przez większą część filmu nuda jest wszędzie. Od nadmiaru gotówki w budżecie (to widać w tym filmie) Fulci'emu chyba poprzewracało się w głowie. Jedyne co w "Ripperze" mogłem skojarzyć z Jego twórczością jest fakt, że wystąpił On w malutkiej rolce oraz co jakiś czas są zbliżenia na oczy aktorów.
Reszta to jakiś mroczny kryminał, z dawką erotyzmu i thrillera.
Dialogów nie mogę ocenić, bo nie było ani napisów, ani lektora, więc nie wszystko zrozumiałem. W niektórych scenach zauważyłem natomiast specyficzną grę barw, jakby rodem z "Suspirii" Argenta. Sceny morderstw to nie był szczyt możliwości, a i samych zabójstw wiele nie było.
Największy błąd tego filmu to zdecydowanie muzyka, która kompletnie nie pasuje do klimatu. Na pocieszenie zostaje dobra realizacja pod względem techniczny i kilka drobiazgów, jednak to nie wystarczy na osiągnięcie sukcesu w moich oczach. Naprawdę, nie tego się spodziewałem.
THE NEW YORK RIPPER- oceny
aktorstwo- 7/10
dialogi/ scenariusz- 7,5/10
fx- 7/10
atmosfera- 7/10
muzyka- 2/10
napięcie- 3/10
reżyseria- 7/10
charakteryzacja/ lokacje- 8/10
zdjęcia- 8/10
poziom realizacji- 8/10
Ogólnie:
6,5/10 w kategorii
HORRORFREUDSTEIN
Jeśli liczyć bez "ZFE II" to jest to najgorszy film Fulci'ego jaki widziałem.