N.N. napisał:
"Kultowość" nie jest - tak mi się zdaje - kwestią indywidualnego zapatrzenia się autora w twórczość innego autora, ale zapatrzenia się czytelników.
Bym polemizował.
Bo ilu konkretnie czytelników musi "zapatrzeć" się w twórczość danego autora (bądź konkretne dzieło), aby został on uznany za kultowego? A skoro ustalimy już tę liczbę, to czy dane dzieło staje się automatycznie kultowe dla wszystkich, czy tylko dla tej grupy?
A gdy ja
coś uznaję za kultowe (ze wszystkimi konsekwencjami i zachowaniami kultowości właściwymi) zaś inni
tego za kultowe nie uznają, to co, nagle mam przestać wielbić obiekt swego kultu?
Albo gdy
coś, co inni uznają za kultowe, jawi mi się jako totalna szmira, to pod wpływem autorytetu grupy mam się nagle tym
czymś zachwycać (albo nie daj Bóg popaść w jakieś kompleksy)?!
Zaprawdę, potężna musiałaby być siła autorytetu szczególnie w przypadku kogoś, kto autorytetów nie uznaje.
Bo gdyby różnego rodzaju grupy miały racje, to np. Norwid nie zmarłby w przytułku, ale przez pół życia byczył się w cieniu własnych pomników!(Pomijam zupełnie fakt, że Nowakowski jest twócą kultowym nie tylko dla Pawła).
To nie jest świat nauki i tu nie mierzy się wartości komiksu ilością autorów przerysowujących z niego kadry, choć rzeczywiście miarą popularności może być liczba epigonów, naśladowców itp...
No i interpretatorów. Jak mawiał poeta recytując wiersz innego poety:
"Pozdrowieni niech będą interpretatorzy..."
A w świecie nauki również można oskarżyć kogoś o plagiat, kiedy zbyt wiele zacytuje i zbyt malo doda od siebie
Oczywiście, że tak.
I tu doszliśmy do sedna sprawy, czyli do proporcji.
W moim głębokim przekonaniu, w komiksie "Zmierzch" te proporcje nie zostały zachwiane.