Dla mnie jedno wynika z drugiego, skoro film nie byłby poukładany a jednocześnie nie miałby żadnego przesłania byłaby to zwykła kaszana, a fimy Lyncha za takie nie uważam. Przesłanie-obojętnie czy takie czy inne-to przesłanie. A zdanie tego pseudoartysty, którego sława opiera się na skandalach nijak ma się do filmu.
Lynch nakręcił film i o ile nie zagłębiamy się w metafizykę procesu tworzenia, to wiedział co kręci, dlaczego i po co. A powiedział, że nie wierzy w filmy z przesłaniem.
Można to jednak różnie interpretować i może masz rację, choć twój post mnie dezorientuje, bo nie rozumiem jak cokolwiek tu z drugiego wynika. To, co rozumiem, to:
- Brak przesłania = film
poukładany, w którym brak zawiłości (1 post)
- film
niepoukładany + brak przesłania = kaszana (2 post)
Nie wiem jak się ma jedno do drugiego. Może to wyjaśnisz.
W każdym razie, abyś pełniej zrozumiał mój pogląd na tę, w sumie mało ważną sprawę (bo nad czym my się zastanawiamy? o czym do cholery gadamy i po co? miał przesłanie czy nie miał, był poukładany czy nie...) zastanów się nad jednym słowem:
emocje. Poszukaj tego pierwiastka we wszystkich ogniwach łańcuchu tworzenia i odbioru, poczuj, jak przepływa, jak wypełnia przestrzeń.
A zdanie tego pseudoartysty, którego sława opiera się na skandalach nijak ma się do filmu.
P.S. Ów pseudoartysta nie mówił nic o Lynchu tylko o swoim własnym filmie. Ja po prostu odkryłem analogię. Czystą, luźną analogię. To nie jest jego pogląd tylko mój. Ja po prostu wykorzystałem jego słowa. Bo dobrze ujął co chciałem wyrazić, a po co zmieniać coś, co jest już dobre? Tak więc twoja odpowiedź znaczy dla mnie: zdanie CSMa na temat filmu nijak ma się do filmu. Gdzież jest sens?