kto jest klonem? Kto jest klonem? Peter? Klony. May? Klony.Norman Osborn wraca z grobu. Klony. Dziecko. Klony. Gwen Stacy. Klony.Szakal. Klony. Same ku...a klony.
Bo w latach 90. każdy bohater i złoczyńca musiał mieć swojego klona, takie czasy i wyznacznik dobrobytu, jak w Polsce swego czasu posiadanie Malucha
A tak na serio. Nie wiem jaki zamiar mieli scenarzyści wymyślając całą ideę crossoveru - czy chcieli rzeczywiście jak piszesz opowiedzieć jakąś mroczną historię z motywami psychologicznymi, czy kierowali się zasadą kolorowych lat 90.: im więcej zamieszania, tym lepiej.Faktem jednak jest, że "Clone Saga" powstała w bardzo specyficznym czasie. Z punktu widzenia człowieka 2019 roku pewne problemy, które poruszał komiks lat 90. są dziś dla nas niezrozumiałe lub wydają się głupie. Idea ciągłego postępu technologicznego i komputeryzacji, naprawdę dzieliła ludzi na różne obozy. Mając to w tyle głowy wcale nie dziwi zachowanie Bena Uricha, który po skopiowaniu z jego komputera artykułu o DD a w związku z tym pierwszego ujawnienia tożsamości Matta, postanawia pisać na maszynie. Dziś taki zabieg scenarzysty jest idiotyczny i budzi uśmiech, wtedy odzwierciedlał pewną toczącą się debatę. Podobnie jest z "Clone Saga". Ta moda na klony w różnych komiksach nie wzięła się z powietrza lub zwichrowanych umysłów scenarzystów Marvela i DC. Okres, w którym powstawały te komiksy to czas po "Jurassic Park" Michaela Crichtona, który opowieścią o klonowaniu wymarłych stworzeń i modyfikacjach genetycznych postawił wiele pytań natury etycznej itp. Powieść w luźnej wersji została zresztą spopularyzowana przez odbiegającą od niej znacznie ekranizację, przez co "Jurassic Park" szeroko weszło do kultury masowej.
Trzeba też mieć na uwadze to wszystko, co w życiu Spider-Mana zdarzyło się przed "Clone Saga". Sposób pisania postaci zmienił się diametralnie. Najpewniej wynikało to z przeświadczenia scenarzystów, że postać przestaje być ciekawa. Jak każdy bohater Peter miał swoje problemy, tylko jakie to były problemy? Kocha, nie kocha? Ewentualnie znowu nie mam kasy, bo wredny Jameson zapłacił mniej, lub jest mi źle i cierpię, bo mam złą prasę. Zmieniał się styl pisania, zmieniali scenarzyści, ale Parker w dalszym ciągu był tym przyjaznym Spider-Manem z sąsiedztwa. W latach 90. w pisaniu postaci nastąpiła rewolucja - scenarzyści, w szczególności DeMatteis (który takie ciągoty zdradzał już w latach 80.) postanowili złamać głównego bohatera i to doszczętnie. Przed "Clone Saga" otrzymujemy finał historii z rodzicami Petera, ostateczną rozgrywkę z Harrym, jego zemstę zza grobu. Do tego Peter i Mary Jane przechodzą kryzys w małżeństwie, a jakby tego było mało ciocia dostaje wylewu i zapada w śpiączkę. Pomimo, że są to czasy po "Born again" i ogólnie Franku Millerze, scenarzyści jeśli łamali bohatera, to przeważnie jego alter ego. Tu jest inaczej: Peter nie jest łamany jako Spider-Man, tylko jako człowiek. Stopniowo odkrywa, że życie pod maską jest prostsze - może odciąć się od problemów, w dodatku wyrzucić swoją frustrację tłukąc bandytów. To już nie przyjacielski Spider-Man, tylko brutalny ponurak ze złamanym życiem, nieumiejący zebrać się do kupy. Co więc jeszcze mogło dobić Parkera bardziej niż pojawienie się klona, którego uważał za zmarłego?
I tu nie zgadzam się, że historia jest słaba od samego początku. Pisałem o tym kilkakrotnie i powtórzę raz jeszcze: "The Lost Years" to jeden z najlepszych marvelowskich originów. Należy żałować, że TM-Semic wydał tylko pierwszą historię o narodzinach klona, pomijając całą resztę, w której klon staje się Benem Reilly, następnie zaś bohaterem. Poza klimatem opowieści fantastyczne jest to, że po tej pierwszej części, którą wydał Semic, trykot nie pojawia się ani razu. DeMatteis czerpie zresztą szeroko z dzieł popkultury. Mamy tutaj wiele z kina drogi a Ben miejscami przywodzi skojarzenia z Reno Rainesem z serialu renegat. Widać do tego dużą inspirację millerowskim "The Man Without Fear". To właśnie ta część, której akcja dzieje się w Salt Lake City jest kluczowa dla całej serii. To tam dowiadujemy się kim jest Kaine, Janine i Lous Kennedy. Jest to opowieść spójna i nie gorsza od wielu historii uznanych za klasyczne. Sposób w jaki historia prowadzona jest dalej również ma swój sens: mamy dwutorową narrację - z jednej strony budowanie życia przez Bena, z drugiej umieranie (dosłowne) Petera Parkera i pierwszą ważną przemianę bohatera.
To co w tej historii nie gra już na etapie nazwijmy to semicowym, to przede wszystkim przeładowanie scenariusza...klonami. Trzeci klon, który był kapitalnym pomysłem, by namieszać w opowieści pełni rolę odgrzewanego kotleta. Mamy tu powtórkę z sytuacji z Benem, tylko że nie jako odwrotną. O ile Ben szukajac odpowiedzi kim jest, definiuje siebie jako osobę inną niż Parker, klon utwierdza się w kłamstwie Szakala. Ostatecznie jego obecność nie jest umotywowana żadnymi racjonalnymi przesłankami. Również idea tysiąca, czy iluś tam klonów była głupia. Odnoszę wrażenie, że wprowadzano je tylko po to, by dać komiksom plansze z akcją. Nie grał mi również kompletnie sposób rozgrywania Petera i Bena przez Szakala. Może wynikało to z pisania serii przez wielu scenarzystów. Sam pomysł dociekania kto jest prawdziwy nie ma znaczenia - przecież Ben pogodził się z tym kim jest i zbudował sobie nowe życie. Czyżby scenarzyści uważali, że MJ jest tak tępa i jak Peter z Benem się zamienią, to się nie zorientuje?
Co do podcasterów, to im nie podoba się absolutnie żaden komiks z lat 90. Często mówiąc o jakichś seriach z tego czasu wybierają tylko najgorsze fragmenty dobrych runów i na tej podstawie dają ogólną ocenę całości.
Uważam, że jest dużo lepszych klasycznych historii ze Spider-Manem niż "Clone Saga", ale gdyby było polskie wydanie kupiłbym bez wahania. Uważam zresztą, że "The Lost Years" powinno być pozycją obowiązkową i wydaną w całości w języku polskim, zwłaszcza, że w USA ta historia ukazała się także poza "Clone Saga" jako osobne wydanie.
To prawda, że "Clone Saga" wpędziła Marvela w kłopoty finansowe, ale wiesz, w którym momencie? Właśnie sztucznego przedłużania serii i gmatwania wątków - ciekawy crossover stał się zwyczajnie nużący.