Patron Polski, św. Stanisław, wedle ówczesnych (i współczesnych) zasad to zdrajca.
W tamtych czasach biskupi byli mianowani przez króla i na jego ręce składali przysięgę wierności. Tymczasem biskup krakowski Stanisław tę przysięgę złamał, wytykając Bolesławowi Szczodremu jego szaleństwa. Skądinąd miał rację, bo Bolesław poczynał sobie ostro, nawet jak na tamte czasy. Z punktu widzenia króla biskup był jednak zdrajcą. I został ukarany jak każdy zdrajca. I długo za takowego był uważany. Gall Anonim wspomina w kronice, że czyn Stanisława został uznany za zdradę. O śmierci biskupa wspomina także bulla papieska. I nie ma w niej ani słowa potępienia króla. Jest tylko, że zabiciu biskupa krakowskiego maczał palce arcybiskup gnieźnieński. I znów żadnego potępienia. Czyli ówże arcybiskup był wierny królowi, a więc postępował słusznie.
Nie wiadomo, czy Stanisław był agentem czy stronnikiem cesarskim. A mógł być. Bo były to czasy najostrzejszego konfliktu między papieżem a cesarzem. Bolesław był liczącym się stronnikiem papieża Grzegorza VII. Cesarzowi Henrykowi IV nie mogło się podobać, że za swoją wschodnią granicą ma silnego przeciwnika. Musiał więc zmontować koalicję antykrólewską. Nie przyszło mu to trudno, wszak okrutnymi rządami Bolesław zjednał sobie wielu wrogów. Jej szefem mógł być Sieciech, a figuralnym przywódcą Władysław Herman. Biskup Stanisław mógł też w niej być, choćby na zasadzie przeciwstawienia się wiernemu królowi arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Bogumiłowi.
Jakby nie było, śmierć biskupa zmobilizowała koalicję antykrólewską (czyli procesarską). Choćby dlatego, by nie stracić głowy. Skoro Bolesław kazał stracić wpływowego biskupa, nie będzie się patyczkował z resztą. A że Grzegorz VII sam był wtedy w opałach (inspirowany przez cesarza najazd Normanów i Saracenów na Rzym), więc nie mógł udzielić Bolesławowi pomocy.