Koncert, koncert i po koncercie... Powiem tak - pod względem estetycznym i ''wrażeniowym", to jestem wniebowzięty, bo jak się stoi 2 metry od Chrisa i 4 od Endrju, to trudno nie być, ale muzycznie - niestety duże rozczarowanie, ponieważ:
- jeżeli na rockowym koncercie pokroju Sisters stoję 1,5 od sceny, rozmawiam sobie z kolegą obok podczas piosenek (!) i słyszę go lepiej od Andrew (!!!), a cały zespół gra po prostu cicho, to coś jest po prostu nie tak... Andrew coś tam szeptał do uszu gitarzystów, technik latał jak oparzony, sala gwizdała i krzyczała, że NIC NIE SŁYCHAĆ - szokujące!
- 2 kawałki przed końcem techniczny zaczął zbierać kable - nie za szybko???
- repertuar - setlista chyba taka sama jak w Warszawie, może i nie najgorsza, ale jeżeli ja dopiero w refrenie (!!!) orientuję się, że to FIRST AND LAST AND ALWAYS (!), albo THIS CORROSION (!!!) to jest szczyt! Czyli patrz: "Punkt pierwszy - kłopoty techniczne".
- wejście - 3 lata temu spóźnienie było identyczne (tym razem byliśmy już naprawdę znudzeni, byliśmy tam w końcu już o 15ej), ale w głębokich oparach dymu zespół wskoczył na scenę i dosłownie eksplodował! Wczoraj dymu było dużo mniej, a zespół po prostu na scenę spokojnie wszedł - i to niestety przełożyło się na całą resztę. Chris May tradycyjnie szalał, ale też jakby "spokojniej" w porównaniu z koncertem sprzed 3 lat. Magia uciekła już na początku i nie udało jej się już dogonić....
- publika - 3 lata temu całe Studio śpiewało i wiwatowało, a podczas jednej z przerw przed bisami 10 minut trwał chóralny śpiew:'HEY NOW, HEY NOW, SING THIS COOROSION TO ME!" - wczoraj nawet podczas DOMINION wszyscy przypominali ruchliwością żywe trupy! A gwizdy i krzyki "GŁOŚNIEJ!" - choć uzasadnione - były żenujące.
- Ani razu nie miałem ciarków na plecach! Nawet się porządnie nie spociłem! Czy tak powinien wyglądać koncert jednego z moich 4 ulubionych zespołów w naszym układzie słonecznym??? Please....
- Ten sam nieprzyjemny techniczny co 3 lata temu! Tej gęby się nie zapomina! Za to była przesympatyczna "Ofra Haza"
- Jeszcze jeden suplement do punktu pierwszego - gitary solowej nie było słychać w ogóle! Dobrze, ze stałem przy "rytmicznym" Chrisie, bo bym wyszedł z tego koncertu w ogóle głuchy
Po koncercie "polowanie" zakończyło się zdobyciem półpełnej butelki wódki z sokiem ANDREW (już wiem co pije!!!!:) i zakupem szalika. To ostatnie okazało się kluczowe - nie przypuszczałem, że spędze pod klubem jeszcze ponad 2 godziny w nadziei na spotkanie kogoś z bandu. Przyjechałem na koncert samochodem - inaczej na pewno nie marzłbym pod zamkniętą bramą od tyłu klubu. A tak zaparkowałem sobie kilkadziesiąt metrów dalej i obserwowałem marznące kilka osób w bezpośrednim sąsiedztwie zamknietego parkingu. Ok. 23:00 zaczął się na parkingu lekki ruch, podszedłem bliżej, brama była przez chwilę otwarta, co spowodowało, że ja i pewna sympatyczna parka "wślizgnęliśmy się" na parking
Zimno było już spore, a spędziliśmy tam chyba ze 40 minutek. Najpierw wyszli technicy, potem cateringowcy, potem inna obsługa... I wreszcie 15 MINUT PO PÓŁNOCY ukazała się Wielka Trójka - Endrju przeszedł obok nas, ochroniarz-kierowca dyskretnie zaznaczył, żeby nic nie kombinować ze zdjęciami - na to akurat nie liczyliśmy, wiadomo jak A. na takie rzeczy reaguje. W bezpośredniej obecności Eldritch jest niewiarygodnie niski! Szedł jeszcze przygarbiony, zawinięty w szalik, w okularach i czapce i szybko zniknął w autokarze. Chris i Ben za to to WULKANY! Chętni do rozmowy, pośmialiśmy się chyba z 10 minut, podpisali mi VISION THING ('Sorry guys, I know it's not Your work:)"),miałem przy sobie zdjęcie Chrisa z jego gitarową kostką, którą złapałem 3 lata wczesniej, które mi imiennie podpisał... Ale najlepsze było przed nami - przyszedł kierowca Sistersów i powiedział, żeby mu dać PO JEDNEJ NAJCENNIEJSZEJ RZECZY, to nam A. podpisze - ja dałem Floodland, a gość z parki - LP GIFT! Za chwilę kierowca wrócił, a nam się nogi trzęsły
Następnego dnia zjadłem wyjątkowe śniadanie - kanapki z cateringu Sióstr, które nam rozdała obsługa