Czy wygląd artysty i jego image ma jakiś wpływ na mój odbiór jego muzyki? Wiesz do każdego moża w jakiś sposób się przyczepić, ale chyba nie oto chodzi. Mi sluchanie The Strokes, White Stripes, BRMC sprawia nieukrywana przyjemność, nawet jeśli (w co wątpie) są to zespoły z castingu.
To nie tylko o image chodzi, ale całą otoczkę, którą wytwarzają same wytwórnie, dziennikarze muzyczni. Można się zgodzić, że po debiucie The Strokes nagle "odkryto" grające już od dawna podobnie inne grupy (White Stripes, B.R.M.C., The Hives), oraz szybko powstały nowe wynalazki (jak australijskie The Vines - to taki sam klon zespołów z "The" w nazwie, jak kilka lat temu też australijski Silverchair rżnął z Nirvany i Pearl Jam).
OK, niech muzyka broni się sama - osobiście jestem wielkim fanem BRMC, mniejszym White Stripes. Ale denerwuje mnie ściemnianie, że to nagła rewolucja, coś pionierskiego, powrót do korzeni.
Brzmi to śmiesznie w USA, gdzie od wielu lat grają takie fantastyczne zespoły jak John Spencer Blues Explosion czy The Dandy Warhols.
Co do castingu - może nie było ogłoszenia w gazecie itd. Ale patrząc na The Strokes, którego członkowie są synami nowojorskich bogaczy, poznali się ucząc w prywatnej elitarnej szkole w Szwajcarii (!). A każde ich zdjęcie wygląda jak najnowsza kolekcja mody męskiej - sorry ale nie kupuję tego.