Ja nie rozumiem w ogóle obrońców bo Ongrys przyznał się do wszystkiego.
Jak się takiemu Egmontowi nie sprzedawało to poszło na przemiał. Bo tak robi wydawnictwo. Niestety.
Ja z kolei nie rozumiem tego rozróżnienia na "osobę" i na "wydawnictwo". Większość naszych wydawnictw jest reprezentowana przez bardzo konkretne osoby (czasem z kilkoma wspólnikami/wspołpracownikami, czasem nie). Wydawnictwem, w takim sensie, w jakim tu się o wydawnictwach mówi, są dla mnie Egmont, Hachette, Prószyński i s-ka, ale już nie Timof, Kultura Gniewu, czy - właśnie - Ongrys albo Krakers (Michaś Potrafi). Do tej drugiej grupy zaliczam wszystkich tych, którzy zaczęli wydawać komiksy z miłości do tej sztuki, wydają w małych nakładach, nie mają za plecami wielkiej korporacji, w której straty są wliczane w koszta, walczą o każdy grosz itd.
Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek z tej drugiej grupy oddałby niesprzedany nakład na makulaturę, "bo tak robią wydawnictwa", już raczej rozdałby te komiksy za darmo na jakiejś komiksowej imprezie, co ostatnio robiło wydawnictwo ATY.
Mali wydawcy (w tym twórcy, którzy wydają sami siebie) jeżdżą po imprezach i sami sprzedają na nich swoje rzeczy. Czy to też jest niemoralne?
Cała dyskusja jest - w moim przekonaniu - bezprzedmiotowa. Wszyscy się zgodzili, że gdyby Leszek sprzedał ten komiks jako Leszek, to wszystko byloby w porządku i nikt nie zgłaszałby pretensji. Leszek z kolei sprzedał go pod szyldem "Ongrys", żeby nie tworzyć wrażenia, że w ukryciu spekuluje tym, co oficjalnie ma już wyczerpany nakład. Z waszych wypowiedzi wynika, że nie powinien tego robić pod szyldem wydawnictwa i przyznam, że jestem podobnego zdania, bo widzę, że działanie to stworzyło niebezpieczny precedens.
Nie rozumiem też, czemu ci, ktorzy wysuwają zarzuty pod adresem jednego z aktywnym użytkownikow, piszą o nim tak, jakby go tu wcale nie było, zamiast podjąć normalną z nim rozmowę.