trawa

Autor Wątek: Opowiadanie: "To nie mógł być on"  (Przeczytany 115235 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline gacki

Wiersze, wiersze mojeee...
« Odpowiedź #615 dnia: Październik 03, 2007, 02:42:02 pm »
W grabinie

Tuż nad ziemią
całkiem nisko
w grabinowych gałązkach
słońce się zaczepiło
i odejść nie może

Wezwało na pomoc żurawie
krzyk był wielki przejmujący
ale czy z wysiłku
nie wiadomo

Wezwało na pomoc rodzinę komarzą
zawirowało
zakotłowało
i ustało
słońce za mocno grzało

Wezwało na pomoc dęby
czemu nie
rosły obok
niczym nie zajęte
silne
wypoczęte
lecz i one nie poradziły
na poplataną grabinę popatrzyły
eee tak nisko...
schylać nam się trudno...
pomarudziły
pomruczały
i na tym poprzestały

Słońce do samego zachodu się wyplątywało
nie licząc na nikogo
wzywać pomocy przestało
afejka na Skarpie

http://amico.mojeforum.net/viewforum.php?f=13

czynna całą dobę

Offline Anonimowy Grzybiarz

Próbki literackie forumowiczów
« Odpowiedź #616 dnia: Październik 18, 2007, 07:58:58 pm »
Wisielec: Ostatnie Życzenie
Obudziły mnie promienie słońca, wpadające przez małe, zakratowane okienko. Świt… Być może mój ostatni. Wstałem ze słomy, z której zrobione było moje posłanie i przeszedłem się kilka razy po celi. Ile czasu mi zostało? Cztery godziny? Pięć? W każdym razie niewiele. Ciężko oparłem się o zimną ścianę. Byłem bezradny, nic nie mogłem zrobić… W południe, ku radości tłumu zostanę publicznie powieszony…

Tłum ryknął, kiedy wywleczono mnie z bramy więzienia. Kopniakiem zostałem posłany w błoto. Chwilę potem jakaś silna ręka podniosła mnie za kołnierz. Zachęcony popchnięciem, i wcześniejszym kopniakiem, włócząc nogami zacząłem iść. Wolno, bo nie spieszyło mi się, na spotkania ze Śmiercią.
Patrzyłem na setki twarzy. Jedni mi współczuli, inni wręcz przeciwnie. Dla kolejnych, liczyło się tylko dobre widowisko. Śmiali i wyzywali. Szydzili. Inni próbowali pocieszyć.
Wszedłem po dwóch małych schodkach i stanąłem na szubienicy. Popatrzyłem na burmistrza, i na człowieka z czarnym workiem na głowie. Pomyślałem, że musi mieć niemałe problemy z oddychaniem.
Założono mi pętle na szyję i ściśnięto. Gruby sznur, (bo co to byłby, za kiepski żart, gdyby się urwał) wpił mi się w gardło. Teraz i ja miałem problemy z oddychaniem.
- Jakie jest Twoje ostatnie życzenie, synu? – zapytał stojący obok mnie burmistrz.
Nie odpowiedziałem. Nie mogłem… Heh… Nagle sytuacja wydała mi się śmieszna. Wiedzieli, że byłem niemową, lecz i tak pytali…Tak nakazywała tradycja.
Kiedy długo nie odpowiadałem, burmistrz, chyba pomyślał, że jeśli zapyta jeszcze raz, to coś zmieni.
- Synu…?
Miałem związane ręce, więc nie mogłem pokazać. Tłum ryknął ze śmiechu. Rzeczywiście… Baaardzo śmieszne…
- Dość tego! – ryknął kat, który znany był z nerwowego charakteru  i braku umiejętności trzymania moczu w miejscach publicznych. Kopnął taboret, na którym stałem. Poleciałem w dół.
Nie leciałem długo…

***

Przyjechałem na to zadupie, nie wiedzieć, czemu, mające prawa miejskie z jednego powodu. Przyjechałem tu dla Wisielca.
Mimo, że minęło ponad sto lat, od jego powieszenia, ciało nie rozłożyło się ani o jotę. Wyglądał tak samo, jak w dzień egzekucji. Jak się później okazało, niesłusznej…
Wyobrażałem sobie, jak stołek się przewraca, a z gardła niewinnego wydobywa się ostatni charkot… Biedaka powieszono bez ostatniego życzenia…
Jedna ze starych legend głosi, że człowiek, którego powieszą bez ostatniego życzenia, wróci, ku rozpaczy kata. Wisielec nie wrócił, lecz sześć dni, po egzekucji kat został rozszarpany na drobne kawałeczki. Na taką brutalność nie odważyłby się żaden człowiek, ani zwierzę…
Tradycją w miasteczku stało się Pytanie. Każdy, kto przechodził obok Wisielca pytał go o ostatnie życzenie.
- Jakie jest Twoje ostatnie życzenie? – zapytałem, stając obok szubienicy.
Ciało zakołysało się na lekkim wietrze. Milczało.
Czy kiedykolwiek odpowie?

Co sądzicie? Chyba nie jest tak źle... ?

Offline Diabelny

"Virn: Pogranicze zbrodni" - wersja elektroniczna
« Odpowiedź #617 dnia: Październik 26, 2007, 10:22:23 am »
Witam,

Chciałbym zaprezentować Szanownym Forumowiczom elektroniczną wersję książki "Virn: Pogranicze zbrodni". Liczy ponad 580 stron. Momentami mroczna, zagadkowa, trzyma i rozwija akcję. Opowiada o wydarzeniach w mieście nadgranicznym. Pełna jest też  humoru (w tym czarnego). Zawiera kilka wątków, w tym walkę o władzę, wiąże losy paru różnych osób/indywidualności.
Powieść jest dostępna bezpłatnie. Można ją pobrać z witryny, gdzie przedstawiono postać Virna: www.virn.pl. Adres strony do załadowania e-booka to: http://www.virn.pl/powiesci_-_pogranicze_zbrodni.html. Jest tam wersja .pdf oraz spakowany zipem pdf.
Jeśli chcecie wiedzieć więcej nim podejmiecie decyzję, poniżej przedstawiam kilka cytatów, aby choć w cząstce oddać atmosferę "Pogranicza zbrodni". Oczywiście zapraszam do lektury również Waszych przyjaciół i znajomych. Życzę miłego czytania i pozdrawiam.

Oto cytaty:

„– Ktoś powiedział, że kiedy zeszliśmy na samo dno... – Virn myślał, napierał całym sobą, aż twarda połać rozpękła – wtedy nie ma takiej siły, która by nas powstrzymała od pójścia dalej.”

„Mała dziewczynka nie zważała na hałas wokół. Chuda o długich, żółtych włosach, wpatrzona w dal, której nie było. Dla niej bezkres miał skończyć się na żelaznej obręczy nadciągającego ze zgrzytliwym jazgotem koła.”

„– Jesteś pewny Virn, że chcesz by cię za przygłupa postrzegano? Czy kupczysz wojaczką, bo w oczach świata obcinanie łbów za srebrniki uchodzi za normalne?”

„Poleciał śmiech, złośliwość zapłonęła w oczach grubasa.
– W takim razie… Albo… – zamyślił się. – To zrób tak… – chciał powiedzieć, ale w ostatnim momencie zmienił zdanie. Podrapał się po głowie. Znalazł. Obleśny uśmiech wyszedł mężczyźnie przez całą twarz, od ucha, do ucha.
– Przestań żyć – warknął.
I posługacz padł bez ducha.
Grubas prawie zaklaskał w ręce widząc leżące ciało. Drgało, chwilę później przestało.
Nalany mężczyzna wydął wargi, mlasnął językiem, popatrzył. Splunął na pachołka, a potem zamrugał chytrze oczkami. Dobrze się bawił.
– A teraz wstań – rzekł grobowym, niezgrabnie uduchowionym głosem.
I posługacz wstał.”

„Upadł na kolana. Rzygał krótką chwilę. Zesłabł, ale otrząsnął się – niedobra kolacja. Popłynęły łzy. Otarł usta kawałkiem koszuli. Wyszedł na zewnątrz. Pierwszy strażnik miał tylko obciętą głowę, drugi już rozerwaną kolczugę. Pozostało wartownikowi niewiele z żołądka, kawałek z wątroby i nic z serca. Mięsiste wargi też mężczyźnie obżarło. Teraz szczerzył zęby w nieprzyzwoitym uśmiechu.”

„– Czyli chciałem powiedzieć,… – bełkotał rudy – no chyba żadnej siły, co by arcyłotra pokonać mogła na ten czas nie zaistniała. (…)
– I tu zaś, chłopcze, widzimy klasyczną pomyłkę laików, istoty czarownictwa niepojmujących. Na jedną magię, zawsze jest inna, a na tą znowuż jeszcze inna i tak w kółko, czyli niejako magiczna spirala zbrojeń – wytłumaczył."

„– Jestem karczmarką nie od dziś – grubaska odparła jadowicie. – U mnie można być pewnym [swoich] inwestycji, niech pan będzie spokojny.
Virn cmoknął. O utratę spokoju się nie podejrzewał, lecz z inwestycjami bywało różnie: przecież czasami ty kupujesz innych, czasami inni sprzedają ciebie.”

„Splunął. Trafił prosto w ohydny pysk, między oczy. Nawet zachichotał w szaleństwie. Ostatnia satysfakcja.”

„Spojrzała na kruczowłosego z zaskoczeniem. Był poważny. Rzec by można, prawie śmiertelnie, nieomal jak sknerowaty handlarz przed wyłożeniem pieniędzy.”

„– (…) Powiadają, że [mag] jest alchemikiem. Nawet psią kupę w złoto przemieni.
Tak, a łysego w drucianych patrzałkach transformuje w wyliniałego kanarka, Virn pokręcił głową. Zauważył, że nawet naukowcy przeceniali możliwości magii.”

"– Więc daj, im ile zechcą – powiedział sucho chlebodawca. – Niech mają wszystko, czego zapragną. Będą chcieli wina, masz zapewnić najlepsze, będą chcieli dziwek, sprowadź najdroższe, będą chcieli ciebie... – spod ściany dobiegł głośny, niewymuszony śmiech. – Rozumiesz (…)?”

„– Hm... Cóż... Nie... Z pewnością nic takiego nie istnieje, gdyż nie przypominam sobie wymienionej nazwy – strzelił palcami wracając do rozmowy, ton miał arogancko – pretensjonalny. Niby lichy kramarz: wszystkowiedzący i wszystkomający.”

„– U nas będziecie mieli wikt i opierunek lepszy niż u matki – perorował [kapral]. – Jeśliście żonaci, tedy jeszcze lepiej. Nawet wasze żony zaczną was kochać na nowo, kochanki świntuszyć jeszcze bardziej, a inni mężowie patrzeć na was zdrożnie... yyy... Żesz mi się popieprzyło,... tfu...
Gębę zatkał na chwilę butelką, zmieniał repertuar. ”

„Boran szarpnął głową widząc ruch. Strach zdławił mu krzyk, gdy zobaczył szybującego z niezwykłą prędkością zmartwiałego jeszcze przed chwilą stwora. Ślepia [monstrum] jarzyły się wewnętrznym światłem. Obiecywały cierpienie i ból za to, że kilka godzin wcześniej konus zrobił nierozsądny ruch – zaatakował nieśmiertelnego.
Boran zamknął oczy, nie miał nic do stracenia. Szepnął zakazane słowo mocy.”

„Pewna siebie, swego wabiku, tchnęła szeroko pojętą kobiecością. Nic z dziewczęcej świeżości, wszystko wyrachowane, totalnie wystudiowane.
I Virn zrozumiał, dlaczego [gospodarz] się rozemocjonował: przecie rozmawiał z całkowitą esencją kobiecości wystawioną na zewnątrz."

„– A może jeszcze powiesz, że twój wałach niedługo się oźrebi? – pierwszy kompan sceptycznie odparł atak lęków towarzyszy. – Słuchajcie, Licja jest małym, zabobonnym państewkiem z debilnymi fanatykami przy władzy. Gdy oni pierdną, to podwładni wołają, że wichury idą, a kiedy w gacie po pijaku naszczają, wtedy mówią, że powodzie będą. Wy dwaj powinniście tam mieszkać. Nie tu wam, na festiwal, ale na pogrzeb iść, albo lepiej jeszcze, od razu się leczyć do owego pigularza, co…”

„– Za dobrych ludzi – [Głogusz] podkręcił wąsa.
[Virn] strzelił własnym o kubki szlachciców.
– Bo przecież wszyscy nie mogą być źli – mruknął, wziął tęgi haust.”

###############
Więcej na stronie www.virn.pl.

Offline zaciekawiony

Próbki literackie forumowiczów
« Odpowiedź #618 dnia: Luty 08, 2008, 05:50:01 pm »
Dawnom na to forum nie zaglądał, ale jak popatrzę po tematach to i nie wiele straciłem. Podam wam kawałek opowiadania satyrycznego zaczętego w lipcu, i dokończonego po długiej przerwie w grudniu.
"W małym kinie"
   Przeprowadziwszy się do K. i urządziwszy się już na nowym miejscu, począłem stopniowo poznawać okolicę. Wtedy też zwrócił moją uwagę niewielki, murowany budyneczek ze sfalowaną facjatką nad wejściem, zagubiony pośród alejek zarośniętego parku. Jak się wkrótce dowiedziałem, było to kino. Mieściło się tutaj już od wielu lat, nabierając rangi ulubionego miejsca rozrywki mieszkańców miasteczka. Teraz jednak, po zbudowaniu większego i bardziej nowoczesnego na nowym osiedlu, to kino straciło na znaczenie, i niemal całkiem popadło w zapomnienie, nadal jednak odbywały się tam seanse. Interesującym było dla mnie, iż regularne pokazywano tam stare, nigdzie indziej już nie dostępne filmy dawnych mistrzów. Zawsze bowiem czułem specyficzny sentyment do takich staroci, do zamkniętych w lamusie wytworów minionych czasów, które najchętniej pozostawiałoby się w dalekiej przeszłości, gdzieś daleko. Szczególniejszym zaś zainteresowaniem spośród tych ech lat minionych, darzyłem dawną kinematografię, a zwłaszcza dzieła mało dziś już niestety znanego Włocha Piazzioriego. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności kilka spośród nich, miało być ostatnimi czasy pokazywane w tymże właśnie miejscu. Zarezerwowałem zawczasu miejsce w środkowym rzędzie. Kasjer z pewnym zainteresowaniem przyglądał mi się, gdy kupowałem bilet, nowi goście musieli być widocznie dosyć rzadkim widokiem. Odniosłem wrażenie, iż był on równie stary jak to kino, w równym bowiem stopniu pokrywać się zdawał kurzem i pajęczynami, jak i otaczające go półki pełne pożółkłych afiszy. Pokaz nastąpił kilka dni później, wieczorem, gdy letni upał przechodził niepostrzeżenie w parność nocy lipcowej. Ten sam, na pozór wciąż zakurzony bileter, wskazał mi miejsce.  Sala kina była dość niewielka, już zaciemniona choć seans się jeszcze nie rozpoczął. W świetle lamp przy wejściu dostrzec można było kilka rzędów foteli obitych nieco wytartym, czerwonym pluszem, i rozdzielonych pośrodku rampą przejścia, na której pojawiały się nieregularnych odstępach małe, zdradliwe stopnie. Ściany pokryte były pociemniałą, drewnianą boazerią o sfalowanym deseniu. Ekran okalała ciemna draperia. Ktoś palił. Dym wyczuwało się już w wejściu. Niewiele miejsc było zajętych, spostrzegłem po kilka starszych osób po każdej stronie. Siadłem w nieco skrzypiącym przy poruszeniach fotelu, w piątym miejscu po lewej stronie, uznawszy iż tutaj nie będę nikomu zasłaniał. Ekran rozświetlił się, film rozpocząć miał się lada moment.
- Przepraszam najmocniej, ale chyba usiadł pan w złym miejscu. – Usłyszałem nagle gdzieś z boku. Rzekł to drobny, siwy pan, dotąd niezauważalny w mroku między fotelami. Myśląc, iż nieświadomie zająłem jego miejsce, przesunąłem się  dwa fotele w bok. Tymczasem zaczęły się już pokazywać napisy początkowe, obwieszczające film „Półkownik i Dama”. Znałem go i lubiłem.
Różni są ludzie na tej ziemi.

http://nowaalchemia.blogspot.com/