Założeniom, które przedstawiłeś w swoim poście pewnie bym przyklasknął, gdybym tylko nie czytał żadnego z komiksów gwiezdnowojennych.
Nie zadowala mnie czerpanie z atrybutów, z topiki uniwersum Lucasa - z legendy Jedi, z myśliwców, broni, planet, postaci, systematyki etc etc - przyszło mi na myśl takie porównanie - świat Gwiezdnych Wojen to taki dom, prawdziwa rezydencja, trzy sypialne, wspaniała biblioteka, taka duża jadalnia, z długaśnym stołem. Rzemiślnicy, najmici pracujacy dla Dark Horse tylko przesuwają meble, w domu który zbudował Lucas. Gdzie każdy mebel, gdzie każda łyżka w szufladzie miałswoje odpowiednie, określonie miejsce.
To przesuwanie bywa mniej lub bardziej nieudolne (znaczy z takim się spotkałem, choć przyznam, że zdarzyły się wyjkątki od reguły). Strasznie meczą mnie losy piętnastoplanowych postaci, ze Starej Trylogii, które na ekranie pojawiają się na trzy sekudny. Męczą mnie po raz setny wykorzystywane te same chwyty przez kolejnyhc twórców, skopiowane wprost od samego Lucasa - ile to już w książkach było banalnych nawiązań do broni w stylu Gwiazdy Śmierci? Ile było upadków Rebelii i Nowej Republiki? Ile razy pojawiało się Tatooine, w roli zapadłej dziury gdzie nikt nie zagląda, co prowadzi do paradosku, że ktoś CIĄGLE tam zagląda, z wszelakich okazji, ciągle przezywa jakieś niezwykłe przygody.
Piszesz, że czytałeś <Gwiezdne Wojny - Komiks>, prawda? Pamietasz może <Phantom Affair> z pilotami Rogue w roli głównej? Uważam go za naprawdę sprawny i solidny komiks, utrzymany w pewnej konwencji sci-fi dla nastolatków, ale lekturka sympatyczna. Kilka nowatorskich patentów (mądre, wg mnie echo lęku przed DS, syntetyczny zespół muzyczny, Imperium ze swoją Młodzieżą Wszechpolską) oraz kilka elementów stałych dla komiksu GW. Wookie, duch Jedi, tragiczna przeszłość ze Imperium w tle - tu nawet razy dwa, pokojowa nastawiona planeta - prawdziwy miks klasycznych elementów SW, który jednak tym SW nie jest.
Mam nadzieje, że na tym przykładzie skutecznie wyłuszczyłem swoje mniemanie o wulgarnym mieleniu składników, które uczyniły Gwizedne Wojny potrawą tak smaczną. Przesuwanie mebli - hem, powiniene użyć bardziej kulinarnej metafory w tym przypadku, wszak pora obiadowa jest (jajecznica na boczku z przypalanym czosnkiem, obok czarny chleb i Earl Grey ... mniam!). Lucas usmązył wspaniałe danie, a jego epigoni (choć to może nie jest zbyt dobre określenie) nie mogą upiec tego samego 9bo najzwyczajnie nie umieją, nie wychodzi im to), a próbują wybiórczo mieszczać składniki jakich użył, wedle własnego widzimisie. Wszystko to w myśl zasady - tu trochę tego, trochę tamtego.
Mnie nie zawsze nie smakuje