"Wektor"
Początek bardzo dobry, czyli 5. tom "Rycerzy Starej Republiki". Zayne Carrick i Gryph są po prostu nie do zastąpienia. Oczywiście – John Jackson Miller również. Potem dwa zeszyty "Mrocznych czasów" i pomysłowe nawiązanie do tego, co działo się w serii wcześniej. "Rebelia" rozczarowuje – to typowa młócka, gdzie napięcie stopniowo zanika. I na koniec – niezbyt satysfakcjonujący 6. tom "Dziedzictwa". Ale przynajmniej pozostawia nas z ciekawym zwrotem akcji...
Pomiędzy 1. i 2. tomem "Wektora" przeczytałem "Rebelię: Małe zwycięstwa". To faktycznie wydaje się najsłabsza wektorowa seria, niemniej szkoda, że nie poznaliśmy wcześniejszych dwóch tomów. Miałoby się poczucie starwarsowej pełni w tym względzie, a i ze strony Egmontu byłoby to bardziej profesjonalne podejście.
WS nr 1/2011: "Wojna w nadprzestrzeni" – sprawnie napisana przez Johna Ostrandera i takoż sprawnie narysowana przez Davide Fabbriego (inkera i kolorysty już nie wymieniam) historia. Lekturę będę pamiętał jako przyjemną, a Plo Koona – jako istnego giganta wśród Jedi.
Nr 2/2011 – "Ślepa próba" to kolejny epizod szpiegowskiej intrygi, znanej nam już z innych odsłon "Star Wars Republic". Naturalnie w roli głównej występuje mroczny Quinlan Vos, który w "Wojnie w nadprzestrzeni" dał się poznać jako nieopierzony padawan. Spodobali mi się również "Komandosi Landa". Uwagę przyciąga karykaturalna, kanciasta kreska.
Nr 3/2011 – najpierw Darko Macan przedstawia nam kolejne trzy opowiastki o Chewbacce (dwie poznaliśmy w czerwcu 2010 r.), a wśród rysowników m.in. Duursema i Gibbons. Nic wielkiego, chociaż na pewno warto zobaczyć pierwsze spotkanie Hana Solo i Chewbacki. Potem najlepsza w numerze "Pieśń Aurry" – zwarta, pomysłowa, dość brutalna i lekko rozerotyzowana. A na koniec – dla kontrastu - Luke Skywalker i Biggs Darklighter jako dzieciaki w "Spadającej gwieździe" – Luke już tutaj pokazuje, że jest niezastąpiony w kabinie pilota.
Nr 4/2011, a w nim "Jedi: Aayla Secura". Ponoć to głośny komiks i faktycznie zawiązanie akcji bardzo ciekawe. Niestety później uchodzi z niego powietrze. A Aurra Sing jest tym razem naprawdę demoniczna – bije z niej po prostu zimne draństwo.