Jeden z wielu tytułów, do których planuję się kiedyś zabrać. Prawdopodobnie wcześniej niż później, bo liczba rekomendacji stale wzrasta.
A mnie właśnie pierwszy tom niezbyt zachęcił do kupna dalszych.Mnie 1 tom też specjalnie nie zachwycił, ale jednak skusiłem się na dalsze i okazało się, że słusznie, bo później jest już tylko lepiej. I również zabluźnię, bo mimo mego uwielbienia dla 100 Naboi, Scalped uważam za serię zdecydowanie lepszą.
polecam ten artykul:
http://dosomedamage.blogspot.com/2009/09/scalped-no-capes-allowed.html
Wiadomo kiedy pojawi sie jakas wersja deluxe hc?Nigdzie nie napotkalem na taka informacje, wiec podejrzewam, ze raczej niepredko...
Jest tu ktoś, kto czytał zarówno Scalped i Sweet Tooth? Oba tytuły wydały mi się interesujące, ale podobno ten drugi to seria znacznie słabsza od pierwszej.Scalped to historia kryminalna (czy raczej sensacyjna) z akcją umieszczoną współcześnie w indiańskim rezerwacie. Chodzi o to, by wodzowi, który prowadzi indaińskie kasyno udowodnić działalność przestępczą. Akcja biegnie w przód i w tył (agent FBI ma z wodzem osobiste porachunki sięgające lat 70-tych). Praktycznie nie ma tu jednoznacznie pozytywnych postaci. Wszystko jest jak w czarnym kinie - pomieszane, zagmatwane, brudne i brzydkie.
Jakkolwiek uznałem, że inwestycja w wychwalone do granic Scalped nie powinna być złym posunięciem, tak zastanawiam się co sądzicie o ST? Waham się pomiędzy jednym tytułem a drugim, w ostateczności oboma. Może ktoś mnie naprowadzić na drogę, opisując swoje wrażenia? :-)
"Sweet Tooth" przeczytałem tylko początkowe odcinki: historia dość umowna... Historia rozwija się raczej niemrawo.To fakt, rowniez przeczytalem kilka pierwszych odcinkow i sie troche wynudzilem. Historia nie byla na tyle interesujaca, zeby ciagnac to dalej, choc pomysl na glownego bohatera poczatkowo wydawal mi sie super. Moze kiedy doczytam reszte, ale poki co sa ciekawsze tytuly do czytania.
No tak, to wygląda na prawdziwą tragedię.
pisz maile do Vertigo, kilka osób z wątku o WKKM będzie zapewne chętne do pomocy. Nie może tak być że znowu chcą nasz oszukać... :wink:
Przeczytałem swój post sprzed 3 lat o Scalped i właśnie zasiadam do 7 tomu. Długo idzie zbieranie, w za dużo serii się wpakowałem :P Ale po niemrawym starcie od 5 tomu już mnie wzięło na całego. Świetny komiks i mam nadzieję że skończę całość już niebawem :wink:
Może i jestem marudą i przywiązuję uwagi do "pierdół"
Swoją drogą, czy Vertigo wszystkie serie wydaje w wersji Deluxe?
W każdym razie polecam serię. Mam Y w wersji Deluxe, fajnie wygląda na półce ale średnio wygodnie się czyta. :wink:
Piotruposz - myślę, że sprawa jest prosta. Problem polega na tym, że tytyłu poszczególnych tomów nie są "równo" umieszczone na boku albumu, tak? Wydaje mi się, że, trejdy wychodzą "na bieżąco" po prostu i Vertigo nie ma możliwości przewidzieć jak długi będzie tytuł kolejnego i tak robią to trochę na chybił trafił. Mnie to nie przeszkadza akurat!Panowie, chciałbym zwrócić uwagę, że wcześniej czy później skończy wam się miejsce na półkach i będziecie musieli część wpakować w kartony, żeby wrzucić na pawlacz lub wynieść do piwnicy. Wtedy będziecie mogli dobrać sobie to, co zostawicie, tak żeby wam dobrze wyglądało na półce. Pamiętając o tym, że kiedyś tak bedzie, możecie już w tej chwili pakować do kartonów to, co na półce źlę wygląda i czekać aż pojawi się coś, co będzie wyglądać lepiej.
Panowie, chciałbym zwrócić uwagę, że wcześniej czy później skończy wam się miejsce na półkach i będziecie musieli część wpakować w kartony, żeby wrzucić na pawlacz lub wynieść do piwnicy.
Ten czas to już.
Ale łudzę się, że kiedyś będę miał wielkie mieszkanie, dom, biblioteczkę, w której będę dumny jak paw, z siwymi pasemkami, jak u Pana Fantastycznego będę pokazywał swoją komiksowo-literacką kolekcję dzieciom i wnukom.
(i proszę nie psuć tej wizji)
e łudzę się, że kiedyś będę miał wielkie mieszkanie, dom, biblioteczkę, w której będę dumny jak paw, z siwymi pasemkami, jak u Pana Fantastycznego będę pokazywał swoją komiksowo-literacką kolekcję dzieciom i wnukom.Psuć? Dlaczego psuć. Przecież mój opis odnosił się do sytuacji, w której mamy mieszkanie, w mieszkaniu bibliotekę w każdym pokoju (i jeszcze półki pod sufitem w przedpokoju, kuchni i w łazien... no, może w łazience - nie. I mam tak wiele komiksów, że na tych półkach stoją tylko te, których wielkość, napisy na grzbietach i kolorystyka okładek do siebie pasują idealnie - reszta zaś jest ukrywana w kartonach (bo przecież zawsze będzie jakiaś reszta, jakiś nadmiar, jakiś zbytek).
(i proszę nie psuć tej wizji)
W moim przypadku już nie mam miejsca na półkach w piwnicy, bo jest tam około połowa mojej kolekcji :smile:Trzeba zbudować nowe piętro :biggrin:
Trzeba zbudować nowe piętro :biggrin:Nowe piętro piwnicy powinno być piętrem w doł. Pomysł prawie jak odwrotna wieża Babel budowana w Pentagonie ("Doom Patrol")
Nowe piętro piwnicy powinno być piętrem w doł. Pomysł prawie jak odwrotna wieża Babel budowana w Pentagonie ("Doom Patrol")Dobrze, kończąc ten offtop - mieszkam w bloku, a pod piwniąca jest ogólny garaż dla mieszkańców. :)
Parę osób mi pisało na Facebooku, że to sto razy lepsza seria od "Sandmana". Wręcz wyśmiali "Sandmana", pisząc jak genialne jest "Scalped"...Uważam za głupi pomysł porównywanie tych serii. Masz raczej dziwnych znajomych. Sandman to komiks "kultowy", który już się zdążył zestarzeć a mimo to jest nadal bardzo interesujący. Scalped jest ciekawe, ale nie sądzę, aby osiągnęło status "kultowego"...
Parę osób mi pisało na Facebooku, że to sto razy lepsza seria od "Sandmana". Wręcz wyśmiali "Sandmana", pisząc jak genialne jest "Scalped"...
Fajnie, fajnie. Bardzo chcę to przeczytać i każda kolejna taka pozytywna ocena, tylko jeszcze bardziej mnie nakręca. A co do wydania tego u nas, skoro w robiącym dziś furorę newsie, Egmont odnośnie Vertigo napisał: "W roku 2015 zostaną też dokończone dwie znakomite serie Vertigo (Sandman, Lucyfer), dzięki czemu od początku roku 2016 zostaną uruchomione nowe serie z przebogatej kolekcji Vertigo." - wierzę że będzie to Scalped i mocno trzymam za to kciuki.
no własnie mam taką nadzieję. oprócz Scalped mogli by jeszcze wydać Invisibles, Animal Mana, Swamp Thinga i mielibyśmy w Polsce wszystko co w Vertigo najlepsze :)
A 100 naboi i Y? Nie wiem jak te serie dalej się rozwinęły, ale to co u nas wyszło, było rewelacyjne.
no własnie mam taką nadzieję. oprócz Scalped mogli by jeszcze wydać Invisibles, Animal Mana, Swamp Thinga i mielibyśmy w Polsce wszystko co w Vertigo najlepsze :smile:
czytałem całego Y-ka i naprawdę nie kumam tych zachwytów.potwierdzam - dupy nie urywa.
A 100 naboi i Y? Nie wiem jak te serie dalej się rozwinęły, ale to co u nas wyszło, było rewelacyjne.
Ekhm, ekhm, Global Frequency Ellisa, Shade i Human Target za czasów Milligana, Terminal City, 100%, Sleeper (ja wiem, że to Wildstorm, ale obecnie zbiorczo wychodzi już jako Vertigo), Astro City, Dark Rain, Silverfish, do tego "wszystko co najlepsze droga jeszcze daleka.
W przypadku "100 naboi" nie najlepiej, autorzy założyli, że seria zakończy się po stu odcinkach (tytuł 100 naboi to zrobimy 100 odcinków) i w efekcie ciągnie się niepotrzebnie mniej więcej o 50 numerów za długo. "Scalped" natomiast jest świetne od początku do końca.
Astro City Busieka to było Vertigo ? Terminal City Mottera czytałem dawno, ale już nic nie pamiętam, Global Frequency czeka w kolejce tak samo jak Sleeper, o reszcie słyszałem ale żeby od razu porównywać do kultowych i nagradzanych serii ala Sandman ? hmmm, każdy swoje gusta ma :smile:
A co do nagród... ja zawsze stawiam na swój gust, nagrody traktuję jak sugestie na poziomie postów zaprzyjaźnionych osób na forach, czy osobistych polecanek kolegów. Poza tym wiele z tych wymienionych serii dostawało tych nagród sporo, więc...
Dla mnie Scalped średni moment miało gdzieś koło połowy (ta historia z oszustem-mordercą) a sama końcówka rewelacyjna i świetnie pasująca.
W przypadku "100 naboi" nie najlepiej, autorzy założyli, że seria zakończy się po stu odcinkach (tytuł 100 naboi to zrobimy 100 odcinków) i w efekcie ciągnie się niepotrzebnie mniej więcej o 50 numerów za długo.
mi jedyne co w końcówce nie pasowało to zbyt gwałtowna przemiana głównego bohatera. poza tym klasa sama w sobie.
Patrzyłeś Southern Bastards? Jak się czytało Scalped to pierwsze cztery numery mocno robią robotę D
Oftopowo - jak doczytasz Lemira i Morrisona to wrzuć gdzieś posta w wolnej chwili czy ładne D: Patrzyłem trochę Green Arrowa Lemira, ale alergia na takie superhero ipodobieństwa graficzne do Desolation Jones mnie zatrzymały D:
spoko. jak tylko doczytam, choć nie ukrywam, że czytanie w oryginale Morrisona jest czasochłonne (ale warte wysiłku). do weekendu powinienem skończyć.
Oczywiście nastawiłem się na realizm i konsekwentnie byłem na niego nastawiany przez scenarzystę przez 9 tomów. Wtręty mistyczne dodawały egzotyki i absolutnie mi nie przeszkadzały, dopóki nie ingerowały w ciąg przyczynowo skutkowy samej fabuły. I bardzo, bardzo długo uważałem "Scalped" za najlepszą, najpieczołowiciej skonstruowaną serię sensacyjno-kryminalną, aż do tego feralnego dziesiątego tomu. Chodzi mi tylko o jedno.Kompletnie zbędny, quasi - nadprzyrodzony element. Pod koniec. Jak mucha na dnie talerza z przepyszną zupą. Zepsuł mi wrażenie całości na tyle, że w tej kategorii komiksów wyżej stawiam "Criminal".Spoiler: pokaż
Jak kocham Criminal i Scalped (i kilka innych ale mniejsza o wyliczanki...) to dalej mam wrażenie, że w tym gatunku współczesny amerykański komiks jeszcze nie podskoczył powyżej Stray Bullets.
Chyba jednak trochę zbyt dużo oczekiwałem bo nie miałem takiego konkretnego efektu WOW po przeczytaniu tych 11 zeszytów.
Kapitalny główny bohater, ciekawa plejada pozostałych postaci, klimat zawiesisty w ch.... cholerę, ale jakoś nie wbiło mnie w fotel (jak np. Southern Bastards tego samego scenarzysty)
Poczekaj jak dotrzesz do tomu "Dead Mothers" (będzie w Deluxe 2) i później jeszcze "Gravel In Your Guts". To są małe perły ("Gravel In Your Guts" to wręcz arcydzieło dla mnie, hehehe). Z tym, że dla mnie "głowny bohater" nie należy do ulubieńców z serii, zawsze będę stawiał na Crowa, który nie raz i nie dwa będzie właśnie głównym bohaterem, tak, że zapomnisz w ogóle o istnieniu łysego z nunczaku :wink:
I tu też jedna rzecz z Southern Bastards, przez to, że SB poznałem po Scalped, to uwielbiając SB nie mogę (na razie) postawić go nad Scalped (scenariuszowo, bo nie chcę poruszać kwestii tego czy wolę Guerę czy Latoura). Widać zbyt dużo powtórzonych motywów, podobne rozłożenie akcentów, no ale Aaron ma taki swój motyw przewodni w twórczości i to znajdziemy nawet w jego superhero.
Dobrze rozumiem, że na 1 deluxe przepadają 2 tomy w miękkiej oprawie?
I tu też jedna rzecz z Southern Bastards, przez to, że SB poznałem po Scalped, to uwielbiając SB nie mogę (na razie) postawić go nad Scalped (scenariuszowo, bo nie chcę poruszać kwestii tego czy wolę Guerę czy Latoura). Widać zbyt dużo powtórzonych motywów, podobne rozłożenie akcentów, no ale Aaron ma taki swój motyw przewodni w twórczości i to znajdziemy nawet w jego superhero.
Mnie pierwszy tom SB rozwalił
Mierny Deadpool za to absolutnie niesamowity Skalp.
Zacząłem czytać i po prostu nie mogłem się oderwać. Wydanie Egmontu palce lizać, obszerny tom w niezłej cenie. Tłumaczenie wydaje się być bardzo sprawne, czyta się szybko i z przyjemnością.
Scenariusz? Boski, utarte schematy są, tylko co z tego? Skoro czytelnik wsiąka w przedstawiony świat po kilkunastu stronach. Konstrukcja bohaterów, podobizn i przeciwieństw w połączeniu z zabawą czasem dają obszerną wiedzę z jakimi postaciami będziemy się identyfikować. Wszyscy mają skazy, niektórzy nawet krew na rękach, a Aaron stopniuje napięcie w mistrzowski sposób. Uwielbiam to poczucie, kiedy początek rozdziału ukazuje nam sytuację z niedalekiej przyszłości, kiedy uruchamiamy szare komórki i rozmyślamy jak do tego doszło. A później wszystko układa się w spójną całość. Mamy początek roku i już mocnego kandydata do topu roku 2016. Czekam na tom numer dwa!
licze ze po lektorze bede mogl powiedziec: Dawac wincej :wink:Nie ma innej opcji, chyba że: Dawać wincyj ;-)
no ten komiks musial byc niezlym wyrzutem sumienia dla Amerykanow.Świeżo po lekturze tomu pierwszego skłonny jestem stwierdzić, że to bardziej wyrzut sumienia dla Indianinów.
Świeżo po lekturze tomu pierwszego skłonny jestem stwierdzić, że to bardziej wyrzut sumienia dla Indianinów.Którzy oczywiście nie są Amerykaninami ;-)
no ale kto zaczal i kto potem wykorzystywal swoja dominujaca pozycje. agresja i nienawisc indian w stosunku do rzadu federalnego sa imo jak najbardziej uzasadnioneCzytałeś "Scalped", czy to taka Twoja refleksja ogólna?
to chyba w hair jest taki tekst, ze biali ukradli czerwonym ziemie, zniewolili czarnych i wyslali ich do wietnamu, zeby zabijali zoltych, cos takiego
pzdr
Deluxów? Egmont? Bynajmniej. Zbiorcze, ale nie Deluxy. Takie prawie Deluxy.Fakt - nie podkreśliłem tego :smile:
Wcześniej rozpływałem się nad Bękartami, ale Skalp muszę postawić jeszcze wyżej. Zostałem fanem Aarona, to jest jego rok (w Polsce :wink: ).
Jedno i drugie to dramat, jednak porównując filmowo Skalp to taki Ojciec Chrzestny, Infiltracja czy Jajo węża
Bękartom bliżej do Życzenia śmierci, Dorwać Gringo, generalnie niby to sama ale diabeł tkwi w szczegółach.
Jest kilka minusów, jak np. odrobinę za dużo skakania w czasie [trzy godziny wcześniej, pięć dni wcześniej, znów godzina wcześniej itd.](EDIT - właśnie zżarło mi trzyczwarte posta, wrrrr)
Minusem jest też potępianie białych za całe zło jakie spotyka Indian. Nie staram się tu uniewinniać kogoś, kto na uniewinnienie nie zasługuje, ale autor, jako nie-Indianin, mógłby dla równowagi dać jakąś w miarę pozytywną białą postać, bo ani Diesel, ani Agent Nitz ani mąż Carol takimi nie są.No i chyba o to chodziło, nieprawdaż? Nie na darmo ktoś przyrównał Scalped do The Wire - w obydwu seriach nie ma przeciaż "pozytywnych" postaci, są natomiast "prawdziwi" ludzie, często borykający się ze swoimi słabościami, i -jak to w życiu- jeszcze częściej im ulegający. ...a Diesel? ja bardzo lubię tę postać! :smile:
Samo to, że zdecydowałem się napisać o tym komiksie kilka słów, może starczyć za recenzję. I być może zmobilizuje mnie to do częstszego pisania opinii o różnych komiksach, nawet jeśli dłuższy czas po premierze.
(EDIT - właśnie zżarło mi trzyczwarte posta, wrrrr)
No i chyba o to chodziło, nieprawdaż? Nie na darmo ktoś przyrównał Scalped do The Wire - w obydwu seriach nie ma przeciaż "pozytywnych" postaci, są natomiast "prawdziwi" ludzie, często borykający się ze swoimi słabościami, i -jak to w życiu- jeszcze częściej im ulegający. ...a Diesel? ja bardzo lubię tę postać! :smile:
pisz człowieku pisz - dobrze się to czyta:)
Szybko dali znać. :biggrin:Na Gildii informacja była już dawno.
Trzy poprzednie tomy były skontruowane tak samo...
I tak samo nie podobał mi się ten tryb Punishera w poprzednich tomach. Zresztą nie przy każdej ze strzelanin ten tryb był uruchamiany. Część z nich jest przedstawiona w realistyczny sposób. A pozwoliłem sobie o tym napisać ze względu na islamskich dżihadystów, któren to wątek jest zdecydowanie przesadzony i zupełnie nie na miejscu.
W moim odczuciu właśnie ten wątek pojawił się własnie po to, żeby wywołać reakcję podobną do twojej: bohater jest głeboko w d...; to, co robi, jest praktycznie próbą popełnienia samobójstwa i nagle, w sposób zupełnie absurdalny, w oczach swoich przełożonych zostaje bohaterem, któremu można powierzyć sterowanie oddziałem FBI. Tym bardziej, że ci "dżihadyści" na totalnym zadupiu Wszechświata wyglądają na bandę niedorobionych oszołomów.
Ironia tego rozwiązania fgabularnego jest tak gryząca, że przy braku ostrożności, można stracić palce podczas ogladania komiksu.
Ja to kupuję.
Tu właśnie wychodzi minus czytania komiksu od razu w formie "hurtowej", w wydaniach zbiorczych, gdzie przejście z zeszytu na zeszyt następuję w ciągu kilku minut. Zapewne inaczej odbierano 'tryb Punishera' w wydaniu zeszytowym, gdzie spokojniejszy numer tkwił w głowie czytelnika przez cały miesiąc i późniejsze 'pieprznięcie' było pewnie wręcz wyczekiwane.
To, że chciał postawić Nitza w sytuacji niemal bez wyjścia to ogarniam. Ale wątek islamskiego terroryzmu jest w mojej opinii mocno naciągany.Oczywiście.
Wiem, że FBIaje są na to cięte i ogólnie moda nastała na zwalczanie tegoż powyższego, tylko, że akurat takie zrządzenie losu to jak wygrana w dużym lotku.Jak najbardziej.
Gumka od majtek jest w tej chwili naciągnięta do granic możliwości.I o to właśnie chodziło.
I o to właśnie chodziło.
Dzięki temu jest równie zabawnie i niedorzecznie, jak w filmach Tarantino.
No to o to się chyba właśnie rozchodzi, że ja do tego podchodzę jak do wcześniej przeze mnie wspomnianego The Wire. Jak do społeczno-obyczajowej powieści. Groteskowa przemoc jak z Kill Billa czy tez Dzikiej bandy Peckinpaha mi się w Skalpach nie widzi. Stąd ten dysonans.
Tu właśnie wychodzi minus czytania komiksu od razu w formie "hurtowej", w wydaniach zbiorczych, gdzie przejście z zeszytu na zeszyt następuję w ciągu kilku minut. (...)
Aaron wirażuje po konwencjach, ale chyba akurat w kwestii groteskowej przemocy trudno zarzucać mu niekonsekwencję. Już w pierwszym zeszycie serii jest tego trochę, a otwarcie drugiego (nalot na melinę z metaamfą i "ghost rider" indiańskiego zadupia) pozwalają w kontekscie cierpień zadawanych bliźnim śmiać się i wzdrygac jednoczesnie na potęgę. Rozumiem, ze to może nie smakować, ale zastanawiam się, co wyróznia bukiet przypraw użytych do upichcenia zeszytów z czwartego wydania zbiorczego od wcześniejszych spotkan z również heterogenicznymi konwencjami. Ja się czuję niezmiennie u siebie. Nawet gdy, jak w przypadku wątku Nitza, bywam zaskakiwany.Jest jak najbardziej konsekwentny ale też i mnie to równie konsekwentnie od samego początku średnio podchodzi. Piszą "to" mam mniej-więcej na myśli "przesadzoną, groteskową przemoc". Z samą przemocą nie mam żadnego problemu. Rez to ponure i dosyć mroczne środowisko, a jego mieszkańcy oprócz alkoholizmu uprawiają też innego rodzaju rozrywki, jak narkotyki czy bezsensowna agresja. Do tego dochodzi powszechna bieda i kompletny brak perspektyw. Więc dziwnym nie jest, że przemoc. Nie mam też problemu z jej ilością. Ale nie odpowiada mi, że czasami (nie zawsze), jest ona pokazywana w sposób nierealistyczny. Dla mnie jest to zgrzyt. Bo najpierw mam realistycznie przedstawiony dramat społeczno-obyczajowy, a po chwili czytam komiks z Punisherem. Całe szczęście duch Franka objawia się w tylko kilku małych fragmentach a cała reszta cud, miód, orzeszki.
[D]ziwnym nie jest, że przemoc. Nie mam też problemu z jej ilością. Ale nie odpowiada mi, że czasami (nie zawsze), jest ona pokazywana w sposób nierealistyczny. Dla mnie jest to zgrzyt. Bo najpierw mam realistycznie przedstawiony dramat społeczno-obyczajowy, a po chwili czytam komiks z Punisherem.
Ja w tym epizodzie znalazłem motywy ironii losu, nawiązujące do Tarantino czy Jarmuscha.
Chyba wiele zależy od tego jak zdefiniujemy realizm. Dla mnie od początku w "Skalpie" jesteśmy w świecie zgranych chwytów fabularnych ("powrót do domu", "sam przeciw wszystkim", "tajny agent", "mama mnie bije"...), które zresztą Aaron bardzo lubi, co widać i w jego seriach "obyczajowych" ("Southern Bastards"), i tych "kosmicznych" ("Thanos Rising"), a także mieszania konwencji, które nie wyklucza zresztą ambicji naśladowania rzeczywistości (czasem wręcz wydaje się jedynym sposobem zbliżenia się doń).O definicję realizmu wolę się nie kłócić. To byłaby raczej bezcelowa dyskusja. Co dupa to opinia wedle pewnego powiedzenia:)
Zdarzenia są mniej lub bardziej prawdopodobne (jak w życiu), a konwencje artystyczne zaprzęgnięte do ich wyrażenia stanowić mogą ramę, którą, jako rzecze rzem, da się i filozoficznie czytać; coś na kształt komentarza do zawsze bolesnego ludzkiego losu uchwyconego w konkretnej fabule.No już tak odchodząc trochę od Skalpów (ale ciągle mi się wydaje, że terroryści to przesada:) - jasne, że zdarzenia są mniej lub bardziej prawdopodobne (jak w życiu) ale chodzi też o to aby prawdopodobieństwo zachodzących wydarzeń nie niszczyło spójności świata przedstawianego. Gdy czytam np. opowiadanie którego akcja dzieje się na pokładzie stacji kosmicznej orbitującej wokól planety LHS1140b (jedna z niedawno odkrytych superziemi) zakładam, że pomimo tego iż sam świat przedstawiany jest z naszego punktu widzenia całkiem fantastyczny i na chwilę obecną niemożliwy, to jednak prawa fizyki obowiązują tam tak samo jak w świecie w którym żyję. A więc obok stacji, w okolicznej próżni nie zmaterializuje się nagle różowy słoń w zbroi z jadeitu. Czytając Białego Wilka, pomimo magiczności świata w którym Geralt żyje, nie spodziewam się raczej widoku Płotki jeżdżącej na oklep na wiedźminie, woła orzącego ziemię pługiem ciągnionym przez nieumarłych, dziada borowego wysysającego krew wampirowi, czy też potężnego maga - karasnoluda:). Pewne rzeczy powinny funkcjonować jako pewniki - czy są to prawa fizyki, rachunek prawdopodobieństwa czy to że krasnolud magiem nie zostanie. Oczywiście przykłady są przesadzone.
Ale czy oni byli terrorystami? Ci kolesie pędzący metę.To nie jest takie ważne czy oni byli terrorystami czy tylko domniemanymi terrorystami. Ważne jest to co zrobił Aaron. Wiedział, że wystarczy choćby cień podejrzenia, iż mamy do czynienia z islamskimi ugrupowaniami ekstremistycznymi a FBI da Nitzowi wszystko co tamten mógłby zapragnąć. A więc wpakował Nitza w dokładnie taką kabałę jaka mu (tzn. scenarzyście) była potrzebna. W jeden chwili agent N. stał się dosyć poważnym graczem, który może potężnie namieszać na szachownicy. A więc dosłownie z powietrza pojawił się nagle ów różowy słoń w jadeitowej zbroi.
W mojej wypowiedzi chodziło o to, że oni po czasie zostali siłami machiny FBI podciągnięci pod terrorystów bo tak było wygodniej biurokratom.
To byli kolesie pędzący metę o takim, a nie innym pochodzeniu. To nie przegina moim zdaniem fabuły, bo rezerwat z założenia ciągnie element przestępczy, a Wódz dawał zgodę na działalność gangów narkotykowych na swoim terenie (ktoś to wytyka mu w następnym zeszycie).
Gdyby wyskoczyli na Nitza z kałachami i okrzykiem Allach Akbar, to byłaby przesada. Ale tutaj to byli kolesie produkujący narkotyki, na których on się natknął.
Trochę tu pobronię autora.
To już bardziej ta cała akcja z chowaniem się ze świadkiem za śmietnikiem pachniała mi małym realizmem.
O definicję realizmu wolę się nie kłócić. To byłaby raczej bezcelowa dyskusja. Co dupa to opinia wedle pewnego powiedzenia:)
No już tak odchodząc trochę od Skalpów (ale ciągle mi się wydaje, że terroryści to przesada:) - jasne, że zdarzenia są mniej lub bardziej prawdopodobne (jak w życiu) ale chodzi też o to aby prawdopodobieństwo zachodzących wydarzeń nie niszczyło spójności świata przedstawianego. Gdy czytam np. opowiadanie którego akcja dzieje się na pokładzie stacji kosmicznej orbitującej wokól planety LHS1140b (jedna z niedawno odkrytych superziemi) zakładam, że pomimo tego iż sam świat przedstawiany jest z naszego punktu widzenia całkiem fantastyczny i na chwilę obecną niemożliwy, to jednak prawa fizyki obowiązują tam tak samo jak w świecie w którym żyję. A więc obok stacji, w okolicznej próżni nie zmaterializuje się nagle różowy słoń w zbroi z jadeitu. Czytając Białego Wilka, pomimo magiczności świata w którym Geralt żyje, nie spodziewam się raczej widoku Płotki jeżdżącej na oklep na wiedźminie, woła orzącego ziemię pługiem ciągnionym przez nieumarłych, dziada borowego wysysającego krew wampirowi, czy też potężnego maga - karasnoluda:). Pewne rzeczy powinny funkcjonować jako pewniki - czy są to prawa fizyki, rachunek prawdopodobieństwa czy to że krasnolud magiem nie zostanie. Oczywiście przykłady są przesadzone.
Ale może coś z własnego doświadczenia. Siedzę obecnie nad komiksem 9 - remakiem Produktowych 9mm . Początkowo w drugim rozdziale chciałem umieścić scenę w której bohaterka szantażuje jedną z postaci drugoplanowych. Postać ta miała być muzułmaninem, a scena miała posłużyć temu, by pokazać w jaki sposób w świecie odległym od naszego o 60 lat traktuje się wyznawców Allacha. Jasne, byłby to ładny komentarz naszej rzeczywistości i zupełnie przegięty komentarz w stosunku do ekstrapolowanej rzeczywistości bohaterów komiksu. Ale z rachunku prawdopodobieństwa wyszło mi, że sytuacja ta nie mogła wogóle zajść. Hailey nie mogłaby sobie poprześladować wspomnianej postaci, ponieważ w miejscu w którym akcja komiksu się odbywa nie mogłaby go spotkać. Skoro przyjąłem takie a nie inne założenia wstępne i skonstruowałem na potrzeby komiksu taki a nie inny świat to nie mogłem potem łamać w imię wypowiedzi polityczno-społecznej praw w nim panujących. A więc sceny nie będzie.
Jeśli zakładasz, że konwencja jest stała, niezmienna - to zgoda, słoń różowy na miejscu nie będzie. Ale i słoniopodoby byt obok lub na stacji kosmicznej zmaterializowac można, jak pokazał pamiętny odcinek "Babilonu 5" z Michaelem Yorkiem w roli krola Artura powracającego w anachronicznym kostiumie, by wspomóc w boju stawiającą czoła wielkiemu złu zalogę stacji ("A Late Delivery from Avalon" z sezonu 3.). Ale Aaron, (uznaję pierwsze zeszyty za miejsce, gdzie określa się konwencja, z jaką czytalnik bedzie miał do czynienia) umowy nie łamie. Inaczej niż na przykład Terry Moore, którego pierwsze odsłony "Strangers in Paradise" pokazują towarzyszące serii wahanie i niepewność, w która stronę skręcić (choć i tego nie nazwałbym sprzeniewierzeniem się założeniom, raczej efektem spontanicznej potrzeby dalszej pracy nad serią i wynikajacej zen potrzeby dopracowania formuly). Ja - przynam - tego rodzaju zabiegi zazwyczaj doceniam i się nimi cieszę, a jednym z najbardziej zaskakujących filmów ostatnich lat był dla mnie "Magical Girl" Carla Vermuta, własnie dlatego, że założeniem estetycznym tworców było pozostawienie sobie dowolności w zakresie konwencji opowiadania kolejnych epizodów i cos co zaczęlo się jako słodko-gorzki film obyczajowy z potencjałem na "feel-good movie" gdzieś po drodze skręciło w kierunku mocnego dramatu psychologicznego, a potem jeszcze w inną stronę (nie powiem gdzie, bo w tym filmie niepewność kolejnej konwencji jest w moim odczuciu elementem zabawy, a może ktoś się skusi...).
Kontekst "9mm" jest tu przyznam inspirujący, ale dla mnie przekornie, bo seria z "Prodkutu" dawała (chocby dzięki środkom psychotropowym stosowanym przez bohaterów) spore pole do popisu jesli chodzi o tworzenie scen na marginesie założonej rzeczywistości. A sama rzeczywistość, jeśli dobrze pamiętam, nie wykluczała muzulmanina w takim czy innym fabularnym zaułku. I słonia wraz z sasiadującą nim stacją kosmiczną też bym przyswoił, myślę, gdyby w epizodzie 5. na przykład się pojawił. Ale nie znam zalożeń nowej wersji i rozumiem chęć stworzenia solidniejszych fundamentów niż w wyluzowanej (i przez to jednak bardzo atrakcyjnej) wersji z 2003 roku (o której chętnie bym się dowiedział więcej i o którą tm samym podpytuję, ale robię to w dawnym wątku o "Produkcie" (http://www.forum.gildia.pl/index.php/topic,809.msg1400952.html#msg1400952), by ten zostawić serii Aarona).
Aj, aj, było małe niedopowiedzenie z mojej strony. Jeżeli słoń pojawia się bez żadnego racjonalnego wyjaśnienia, wtedy dopuszczamy się łamania konwencji. Gdy zaś Douglas Adams tłumaczy mi w jaki sposób działa jego napęd nieprawdopodobieństwa, a Lem we Fiasku (a właściwie komputer pokładowy GOD) wyjaśnia jakim cudem Kwintanie zmaterializowali nieznanego rodzaju pociski w pobliżu statku kosmicznego, to ja to bierę jak swoje.
a co do obsady, wyobraźcie sobie Woody Harlesona ( no troszkę go trzeba by przyciemnić) jako Dashiella, Gal Gadot (gdyby zgodziła się machać cyckami) jako Carol,
Też się obawiam, ze to spier... Swoją drogą jeżeli chodzi o ekranizacje komiksów to niemal z zasady jestem na nie. To jednak inna narracja itd. I np. cieszę się, że z Sandmana nic nie wyszło, bo pewnie aż żal byłoby patrzeć.
Co do obsady - Dash to chyba jakieś nieporozumienie. Indianina jakiegoś nie było?
W komiksie Indianie inaczej wyglądajo!
Też się obawiam, ze to spier... Swoją drogą jeżeli chodzi o ekranizacje komiksów to niemal z zasady jestem na nie. To jednak inna narracja itd. I np. cieszę się, że z Sandmana nic nie wyszło, bo pewnie aż żal byłoby patrzeć.
Co do obsady - Dash to chyba jakieś nieporozumienie. Indianina jakiegoś nie było? Ten gość to się nadaje do filmów dla nastolatek. Ewentualnie do pornoli.
Może i Indianin, ale za bardzo z południa i za dużo Latynosów mu się przez rodzinę przewinęło. To tak jakby do roli Iwana Bezdomnego wziąć Włocha, bo przecież też Europejczyk.
A poza tym - ten koleś ma zupełnie nie taką twarz. Inn kształt, inny nos itd. W efekcie z ostrych rysów Dasha w komiksie robi się jakaś buła.
Jak ma być tylko w połowie tak dobry, to niech go lepiej nie robią.