2) Fatalny wybór ukochanej 007, przygnębiający tym bardziej, że twórcy mieli na podorędziu Monicę Belucci. I zatrudnili ją tylko po to, żeby miała epizodzik, gdy główne skrzypce gra (a raczej rzępoli) dziewczyna, która nawet nie jest ładna, a jeśli chodzi o chemię między głównymi bohaterami, to ktoś trafnie skomentował, że największa jest pomiędzy Bondem a Q. W tym kontekście ostatnia scena jest kompletnie niewiarygodna, zostań lepiej z Anglią James.Léa Seydoux klasyczną pięknością z pewnością nie jest, ale akurat tutaj bardzo mi się podobała i uważam ją za największy plus (słabego) filmu. Z kolei występ Bellucci to jedno wielkie nieporozumienie.
1) Tragiczna piosenka tytułowa, której jedynym plusem było to, że od zapomniałem jak brzmiała gdy tylko skończyła się ostatnia nuta. Oczywiście, nie jest to kluczowy element przy ocenie filmu, ale skoro Bondy oglądamy również dla tworzących serię stałych smaczków, to nie sposób go zignorować.Generalnie zgadzam się z tymi pięcioma punktami Ribalda. Mnie do tego drażnił momentami Daniel Craig. Chyba przyjęcie go do sfery producenckiej zabiło w nim aktorski instynkt. Za dużo w "Spectre" wdzięczenia się do widza, poruszania się, jakby był modelem na wybiegu, brania roli Bonda w pastiszowy nawias przy jednoczesnym zgrzytliwym psychologizowaniu...
2) Fatalny wybór ukochanej 007, przygnębiający tym bardziej, że twórcy mieli na podorędziu Monicę Belucci. I zatrudnili ją tylko po to, żeby miała epizodzik, gdy główne skrzypce gra (a raczej rzępoli) dziewczyna, która nawet nie jest ładna, a jeśli chodzi o chemię między głównymi bohaterami, to ktoś trafnie skomentował, że największa jest pomiędzy Bondem a Q. W tym kontekście ostatnia scena jest kompletnie niewiarygodna, zostań lepiej z Anglią James.
3) Niestety postać głównego antagonisty. Rozedrganie ekranowe, brak wiarygodnych motywacji psychologicznych. Żal patrzeć jak tak dobry aktor jak Waltz miota się po ekranie bez większego celu i sensu. Z jego pomocnika zrobiono z kolei Dartha Maula z I epizodu SW, dobrze się bił, ale na pewno tylko o to chodziło?
4) Błąd obsadowy lub scenariuszowy jeśli chodzi o postać "C". Zaangażujmy aktora znanego wszem i wobec jako geniusz zbrodni z popularnego serialu, do roli pozornie dwuznacznej, by na koniec okazało się, CÓŻ ZA NIESPODZIANKA, że jego postać NAPRAWDĘ jest zła. Serio, Samie Mendesie?
5) Twórcom zdecydowanie lepiej wychodzą pojedyncze sceny niż prowadzenie całościowej narracji. Już w Skyfall nie podobała mi się końcowa obrona twierdzy i Bond jako terminator, ale tutaj najazd na oazę był już czystym surrealizmem. Przygody 007 zawsze były z przymrużeniem oka, ale tutaj mamy raczej oczy szeroko zamknięte.
Podobało mi się nawet.Mam nadzieję, że w tym przypadku "nawet" robi wielką różnicę.
Według mnie lepszy niż Skyfall na którym lekko przysnąłem.Serio? Na Spectre prawie przysnęłam ;) Początek super, ale potem troszkę dłużyzn.