gildia.pl
Gildia Muzyki (www.muzyka.gildia.pl) => Forum Muzyki => Wątek zaczęty przez: Ibrahim Ibn Erales w Kwiecień 10, 2004, 11:17:08 pm
-
Nie opisał dziejów, nie osądził wieku
Nie złozył swiadectwa które kłamie piekłu
W sieć kościelnych sklepień nie wniósł modlitwy
Napiętym nadgarstkom nie podsunął brzytwy
Wczoraj około godziny dwudziestej po długiej walce z chorobą w jednym z gdańskich szpitali zmarł Jacek Kaczmarski.
Poeta, śpiewak, artysta. Miał 47 lat.
Godny postawienia w jednym szeregu ze swoimi mistrzami - Włodzimierzem Wysockim i Bobem Dylanem.
Niejako mimochodem bard solidarnosci.
Człowiek którego twórczość wychowywała i dalej wychowuje drugie już pokolenie polaków.
Dzisiaj stać mnie tylko na takie epitafium.
Wedruje dziś tam gdzie bez wątpienia wzruszy ogłuchłe piekło zgorzkniałych Orfeuszy. Tak jak wzruszył to ziemskie.
-
Przeraza mnie jedno... odchodzi pokolwnie moich rodzicow... odchodzi pokolenie ludzi, ktorzy sa moimi prywatnymi muzycznymi mistrzami...
...Kaczmarski... wychowalam sie na jego piosenkach...
.....smierc jest nieuchronna, on to weidzial, ja to wiem... na szczescie muzyka jest wieczna...
-
Przeraza mnie jedno... odchodzi pokolwnie moich rodzicow... odchodzi pokolenie ludzi, ktorzy sa moimi prywatnymi muzycznymi mistrzami...
A wsrod nowego pokolenia szperac z zapałką w ręku . . .
Moze zrobicie tutaj galerię najpiekniejszych tekstow Kaczmarskiego ? Taka mała pamięć, ja osobiscie nie miałem styku z jego twórczoscią, a szkoda . . .
-
Przeraza mnie jedno... odchodzi pokolwnie moich rodzicow... odchodzi pokolenie ludzi, ktorzy sa moimi prywatnymi muzycznymi mistrzami...
A wsrod nowego pokolenia szperac z zapałką w ręku . . .
Jako neico lepszy znawca tematu stwierdzam, że sięmylisz....Moze zrobicie tutaj galerię najpiekniejszych tekstow Kaczmarskiego ? Taka mała pamięć, ja osobiscie nie miałem styku z jego twórczoscią, a szkoda . . .
Hmmm.... ok. Przyzwalam. Nie podoba mi sięten pomysł, ale dobrze - Kaczmarski w mej pamięci zawsze będzie miał szczególne miejsce.
Wklejajcie. Tylko bez nielegalnych mp3 proszę.
-
"Wejdźmy głębiej w wodę
dosyć tego brodzenia przy brzegu
ochłodziliśmy już po kolana
nasze nogi zmęczone po biegu
Wejdźmy w wodę po pas i po szyję
Płyńmy naprzód nad czarną głębinę
Tam odległość brzeg oczom zakryje
I zaschniętą przełkniemy tę ślinę
Potem każdy się z wolna zanurzy
Niech się fale nad głową przetoczą
W uszach brzmieć będzie cisza po burzy
Dno otwartym ukaże się oczom
Tak zawisnąć nad ziemią, choć na niej!
Bez rybiego popłochu, pośpiechu
I zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć...
Że musimy... zaczerpnąć.... oddechu...."
Pamiętam jak kiedyś dorwałem jakąś starą kasetę (taką ze stilonu) z napisem "kaczmarski". Był tam nagrany jakiś koncert. Pomimo fatalnej jakości wyśpiewywane z pasją utwory, na tle świetnie oddającej nastrój tekstów gitary akustycznej zrobiły na mnie duże wrażenie. Potem, jak byłem już starszy i poważniejszy jeszcze bardziej doceniłem Kaczmarskiego jako poetę. Jak się dowiedziałem, że przez swoją chorobę już nie zaśpiewa żałowałem, bo wiedziałem, że jest to też część jego życia.
Zmarł artysta, którego bardzo lubiłem i szanowałem, choć nie do końca zgadzałem się z jego poglądami.
-
"Pejzaż z szubienicą"
-Dokąd prowadzicie rozpaleni wesołkowie
Rumiane baby, chłopi, pijaniś w dym
-Na górę prowadzimy cię przez leśne pustkowie
Na góry wyłysiały dziki szczyt
-Za szybko prowadzicie, tańczycie upojeni
Już nie mam sił by w waszym korowodzie iść
-Nie przejmuj się człowieku, na rękach poniesiemy
Nie zostawimy cię, tyś królem dziś
-Szczyt widać porzez drzewa
Cel waszej drogi bliski
Stać! Puśćcie mnie na ziemię
Co tam na szczycie tkwi?!
-To tron na ciebie czeka
Ramiona nasze niskie
Panować stamtąd łatwiej będzie ci
-Ja nie chcę takiej władzy podstępni hołdownicy
Wasz taniec moją śmiercią
Milczeniem mym wasz chór
-Zatańczysz zawirujesz nam na tej szubienicy
Zaskrzypi nam do taktu ciężki sznur
No jak ci tam na górze
Gdzie tak wytrzeszczasz gały
Dlaczego pokazujesz złośliwy jęzor nam
Nie tańczysz jak należy, kołyszesz się nieśmiało
Cóż ciekawego zobaczyłeś tam
-Tu jasne są przestrzenie
I widzę krągłość ziemi
Gdy czasem wiatr podrzuci mnie ponad czarny las
Bez lęku tańczcie dalej w gęstwinie własnych cieni
I tak nikt nigdy nie zobaczy was
Bez lęku tańczcie dalej w gęstwinie własnych cieni
I tak nikt nigdy nie zobaczy was...
-
"Przejście Polaków przez Morze Czrwone"
Na brzegu stojąc drżące plemię boże
Patrzymy w trwodze na Czerwone Morze
Za nami ściana świata tego ludów
Stoi milcząca czekająca cudu
A nam niedobrze to milczenie wróży
My się musimy w morze to zanurzyć
Nie dla nas sady na żyznych rzek stokach
Dla nas jest toń ta, czerwona, głęboka
Wtem jeden człowiek niepełna rozumu
Na kamień włazi i woła do tłumu
Ja wam powiadam i kto chce niech wątpi
Że się to morze przed nami rozstąpi
Ja nad tym morzem trzymam wiary władzę
Ja pójdę pierwszy, ja was poprowadzę
I nim ktokolwiek zdążył przetrzeć oczy
Już jedną nogę w odmętach zamoczył
Drugiej nie dążył, bo oto toń żywa
I jeden poziom w dwa piony się dźwiga
Szum się podnosi, a od ludu wrzawa
Sprzeczne z naturą, więc na cud zakrawa
A onże człowiek pierwszy w wąwóz wkroczył
Między sztandary purpurowych zboczy
A wszystko warczy, pieni się i pryska
Lecz najmniejszego nie zamoczy listka
Więc nie pytając nawet o przyczyny
Już wszyscy razem weszliśmy w szczelinę
Idziemy rzędem wzdłuż krwistych otchłani
Zlęknięci, dumni, zdumieni, znękni
Ktoś krzyknął nagle - wracamy, to zdrada
Kto - naprzód - woła, a ktoś jęczy - biada
Inny znów ściany czerwonej dotyka
I nim coś powie, bezszelestnie znika
Czyśmy za wolno szli, czy pobłądzili
Czy iść przestali bez wątpienia chwili
Czy wszstko złudą było, czy omamem
I tylko w myślach weszliśmy w tę bramę
Nie wiem, i nie wie chyba nikt na świecie
Choć wszyscy wszystko oglądali przecież
Dość ze się toniom w pionie stać znudziło
W chwil kilka mokrą szmatą nas przykryło
I ciężkiej ciszy przytrzasnęły drzwi
Jakby nas wchłonął kubeł pełen krwi
Chyba na zawsze będzie już schowana
Pod wodą nasza Ziemia Obiecana
Patrzyli żywi z czerwonej mogiły
Jak do swych dziejów ludy odchodziły
Mówiono teraz - i widzicie sami
Jakie są skutki żartów z zywiołami
A ci z ustami, oczami, pod wodą
Choć odpowiedzieć by chcieli, nie mogą
Mnie na nieznane brzegi wyrzuciło
I stąd ta piosenka, której by nie było
-
"Nasza klasa"
Co się stało z naszą klasą? Pyta Adam w Tel-Avivie
Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie
Co się stało z naszą klasą? Wojtek w Szwecji w porno klubie
Pisze - dobrze mi tu płacą za to, co i tak wszak lubię
Kaśka z Piotrkiem są w Kanadzie, bo tam mają perpektywy
Staszek w Stanach sobie radzi, Paweł do Paryża przywykł
Gośka z Przemkiem ledwie przędą - w maju będzie trzeci bachor
Próżno skarżą się urzędom, że też chcieliby na zachód
Za to Magda jest w Madrycie i wychodzi za Hiszpana
Maciek w grudniu stracił życie, gdy chodzili po mieszkaniach
Janusz, ten co zawiść budził, że go każda fala niesie
Jest chirurgiem, leczy ludzi, ale brat mu się powiesił
Marek siedzi za odmowę, bo nie strzelał do Michała
A ja piszę ich histrorię. I to już jest klasa cała
Jeszcze Filip, fizyk w Moskwie, dziś nagrody różne zbiera
Jeździ kiedy chce do Polski, był przyjęty przez premiera
-
"Mury"
On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sił, śpiewał, że blisko już świt
Świec tysiące palili mu, znad głów unosił się dym
Śpiewał, że czas, by runął mur, oni śpiewali wraz z nim
Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!
Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama melodia bez słów
Niosła ze sobą starą treść, dreszcze na wskroś serc i dusz
Śpiewali wiec, klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich brzmiał
I ciążył łańcuch, zwlekał świt, on wciąż śpiewał i grał
Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!
Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas
I z pieśnią, że już blisko świt, szli ulicami miast
Zwalali pomniki i rwali bruk - Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam, ten nasz największy wróg! A śpiewak także był sam
Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły, rosły, rosły
Łańcuch kołysał się u nóg
-
"Lekcja hitorii klasycznej"
Galia est omnis divisa in partes tres
Quorum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Gali apelantur
Ave Caesar morituri te salutant
Nad Europą twardy krok legionów grzmi
Nieunikniony wróży koniec republiki
Gniją wzgórza galijskie w pomieszanej krwi
A Juliusz Cezar pisze swoje pamiętniki
Galia est omnis divisa in partes tres
Quorum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Gali apelantur
Ave Caesar morituri te salutant
Pozwól Cezarze, gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić, rabować, sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania
Galia est omnis divisa in partes tres
Quorum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra apelantur
Ave Caesar morituri te salutant
Cywilizuje podbite narody nowy ład
Rosną krzyże przy drogach od Renu do Nilu
Skargą, krzykiem i płaczem rozbrzmiewa cały świat
A Juliusz Cezar ćwiczy lapidarność stylu
Galia est omnis divisa in partes tres
Quorum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Gali apelantur
Ave Caesar morituri te salutant
-
"Krzyk"
Dlaczego wszyscy ludzie mają zimne twarze?
Dlaczego drążą w świetle ciemne korytarze?
Dlaczego ciągle muszę biec nad samym skrajem?
Dlaczego z mego głosu mało tak zostaje?
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!
A! Zatykam uszy swe!
Smugi w powietrzu i mój bieg
Jak prądy niewidzialnych rzek
Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!
A! Zatykam uszy swe!
Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!
Kim jest ten człowiek, który ciągle za mną idzie?
Zamknięte oczy ma i wszystko nimi widzi!
Wiem, że on wie, że ja się strasznie jego boję.
Wiem, że coś mówi, lecz zatkałam uszy swoje!
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!
A czy ktoś zrozumie to?!
Nie kończy się ten straszny most
I nic się nie tłumaczy wprost
Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!
A! Czy ktoś zrozumie to?!
Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte piąte dno!
Mówicie o mnie, że szalona, że szalona!
Mówicie o mnie, ja to samo krzyczę o nas!
I swoim krzykiem przez powietrze drążę drogę,
Po której wszyscy inni iść w milczeniu mogą…
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!
A! Ktoś chwyta, wola - stój!
Lecz wiem, że już nadchodzi czas
Gdy będzie musiał każdy z was
Uznać ten krzyk, ten krzyk, ten krzyk z mych niemych ust
Za swój!!!
-
POBOJOWISKO
Święty spokój nad równiną porachunków,
krew żarliwa ścięta w galaretę błota,
słychac tu i tam pośmiertny szczęk rynsztunku,
błyska odpryśnięty z nieba płatek złota,
chciwa trunku i rabunku
tłumnie tłoczy się hołota.
Kto padł pierwszy - może pełną mieć manierkę,
kto ostatni - skarby w bitwie z wroga zdarte,
nim się psy i kruki zlecą na wyżerkę,
w godne ręce trafi wszystko, co coś warte.
Rosną kosztowności w stertę
przerzucaną sprośnym żartem.
Ref.
Gdy ścierają się świata mocarze
od przepaści wieczności o krok,
my jesteśmy tych starć kronikarze,
obdzieracze sumienni zwłok.
Kiedy staną przed Stwórcą tak nadzy,
jak ich stworzył Pan niebios na sąd,
my insygnia bogactwa i władzy
z rąk podawać będziemy do rąk.
Mają cenę swą sygnety i pierścienie,
co niejednej jeszcze dadzą kształt pieczęci,
szkaplerzyki i krzyżyki też są w cenie,
wszak ten wiary przodków znak pierś grzeszną święci,
Tak następne pokolenie
da dowody swej pamięci.
Przyda szabla się i puklerz połupany,
nie przepadnie pas rycerski, płaszcz i szyszak,
obwiesimy tym gliniane nasze ściany,
wykroimy szumne szaty dla hołysza,
Tylko pióra nam są na nic,
bo tu nikt nie umie pisać.
Z czasem z pola bitwy pozostanie nazwa,
sami dzieci nauczymy o niej pieśni,
bo nad nami będzie przecież lśnić jak gwiazda,
której ziemski blask z pogromuśmy wynieśli,
W łupem wyściełanych gniazdach
sytym sępom śmierć się nie śni.
Z czasem nowa z nas powstanie wodzów rota,
uzbrojona w historyczne argumenty,
w chamskiej dłoni buzdyganów władza złota
wyprowadzi w pole śpiewne regimenty,
I znowu zjawi się hołota,
żeby łan posprzątać zżęty.
Gdy ścierają się świata mocarze
od przepaści wieczności o krok,
my jesteśmy tych starć kronikarze,
obdzieracze sumienni zwłok.
Gdy staniemy przed Stwórcą tak nadzy,
jak nas stworzył Pan niebios na sąd,
tam insygnia bogactwa i władzy
z rąk wędrować będą do rąk.
-
Nic się nie kończy prostym tak lub nie
I nie na darmo giną wojownicy
Dlatego mówię To początek końca
A lud pijany wspina się na mury
Bo pustką zieją szańce barbarzyńców
Strzeżcie się tryumfu jest pułapką losu
I nic nie znaczą wrogów naszych hołdy
Jeden jest ogień którym płoną stosy
Miecz o dwóch ostrzach trzyma tępy żołdak
Ja wam nie bronię radości
Bo losu nie zmienią wam wróżby
Ale pomyślcie o własnej słabości
Zamiast o tryumfie nad ludźmi
O straszne święto co poprzedza zgon
Szczęśliwe miasto pod rządami Priama
Rynki świątynie freski i poematy
Zbeszcześci zabłocony but Achaja
Ślepota dzieci twych otwiera bramy
Już mrówcza fala toczy się po polu
Gdzie niewzruszenie tkwi Czerwony Koń
Ach jakbym chciała być jak oni być jak oni
Ach jak mi ciąży to co czuję to co wiem
Bawcie się pijcie dzieci
Jak się bawić i pić potraficie
Są ludy co dojrzały do śmierci
Z rąk ludów niedojrzałych do życia
Są ludy...
-
Stańczyk
według obrazu Jana Matejki
Dziś bal na zamku u królowej Bony
Wytruto myszy, zwieszono lampiony
I opłacono śpiewaków
Czuję jak blednie moja twarz błazeńska
Właśniem przeczytał o stracie Smoleńska
Ale gdzie Smoleńsk, gdzie Kraków?
Wiadomość pewna: podpisy, pieczęcie
Ale królowa skrzywi się z niechęcią
Rachunki bardziej ją troszczą
Zaplatam palce nieskore do gestów
Bo samych wodzów jest tu ze czterdziestu
Na balu dobrze ich goszczą
Gdybym poruszał sznury wielkich dzwonów
To bym z nich dobył najwyższego tonu
I biłbym, biłbym na trwogę
A dzwoneczkami na błazeńskiej czapce
Swój kaduceusz mając za doradcę
Kogóż przestrzec ja mogę
Stańczyk! - wołają - Dajcie tu Stańczyka!
Już im nie wystarcza uczta i muzyka
Chcą jeszcze pośmiać się z głupca
Nie jestem dobrym błaznem na te czasy
Lecz wśród jedwabnych i złotych kutasów
Na mądrość znajdźcie mi kupca
Lecz żadna mądrość nie zastąpi przeczuć
Które są przy mnie dzisiaj jak co wieczór
Choćby grano najgłośniej
Siedzę bez ruchu jak wyzbyty mowy
Czemu więc nagle wokół mojej głowy
Dzwoneczki dzwonią żałośnie
To ta kobieta władzy wciąż niesyta
Pisma podmienia, raportów nie czyta
Tajne prowadzi układy
Mówicie, że mądra, że wielkiego rodu
Że Wschodem rządzić ma ręka Zachodu
A ja nie cierpię tej baby!
A ja nie cierpię tej baby!
--------------
Rozstrzelanie
Raz! Dwa!
To tylko rozstrzelanie cieni
Wbijanie w ścięty wapnem świat
Nie ma już trawy słońca kamieni
To tylko rozstrzelanie cieni
Trzy! Cztery!
To z ubrań wytrząsanie ciał
Bo traci właśnie kształt wymierny
Każdy kto kiedyś kształt swój miał
To z ubrań wytrząsanie ciał
Cztery! Raz!
To zapatrzenie w drogę kuli
Grzęznący w głąb źrenicy lęk
Nie ma plutonu gmachów ulic
To zapatrzenie kuli
Pięć!
Nienaturalne kończyn pozy
Matowy martwej skóry blask
Milczenie obliczonej grozy
Nienaturalne kończyn pozy
Trzy! Pięć!
To przechodzenie światów boso
Lot w smudze mroku w biały dzień
Minął bez echa krótki łoskot
To przechodzenie światów boso
Dwa!
To tylko rozstrzelanie cieni
To tylko pięć
Razy
Ja
-
Przeczucie (cztery pory niepokoju)
Wiosną lody ruszyły, Panowie Przysięgli.
Zakwitają pustynie, śnieg się w słońcu zwęglił,
Bóg umiera na krzyżu, ale zmartwychwstaje,
Kurczak z pluszu wysiedział Wielkanocne Jaje,
Baran z cukru nie martwi się losu koleją,
Świtem ptaki w niebieskim zapachu szaleją.
Tyle razy to wszystko już się wydarzyło,
Więc dlaczego przed strachem chowamy się w miłość?
- Bo za oknem wiosenny wiatr drzewami szarpie,
Budzą się do pracy upiory i harpie;
Nie ufaj w wieczory, wstań, zaciągnij story
-Upiory i harpie, harpie i upiory...
Latem cierpkie owoce pęcznieją słodyczą,
W tańcu pracy pszczoły na urodzaj liczą,
Słońce szczodrze wytrząsa swoją gęstą grzywę
Na ludzi ospałych, na miasta leniwe.
Matka Boska się pławi w złocie i zieleniach,
Pustoszeją w święto narodowe więzienia
-Tak co roku nas lato spokojem kołysze,
Więc dlaczego przed strachem chowamy się w ciszę?
- Bo za oknem grzmot się ściga z błyskawicą,
W letnią burzę tańczą Wodnik z Topielicą
-Zakochani w zbrodni, ofiar wiecznie głodni -
Wodnik i Topielica, Topielica i Wodnik.
Jesień kładzie słoneczne wspomnienia w słoiki,
Pachną zioła, pęcznieją worki i koszyki,
Przyjaciele wracają z podróży dalekich,
Obmywają stopy w nurcie własnej rzeki.
Pod wieńcem i zniczem usypiają zmarli
Zapomniawszy już o tym, co życiu wydarli,
Poeci o jesieni powielają sztampy,
Więc dlaczego przed strachem - zapalamy lampy?-
Bo za szybą jesienna ulewa zajadła,
Podchodzą do okien strzygi i widziadła.
Odwróć się od szyby, rozmawiaj na migi
-Strzygi i widziadła, widziadła i strzygi...
Zima dzieli istnienia na czarne i białe,
Zimą ciało ogrzejesz tylko innym ciałem,
Paleniska buzują, ciemnieją kominy,
Gęsim puchem piernaty wabią i pierzyny.
Trzej Królowie przybędą Panu bić pokłony,
Złożą dary bogate na wiechciu ze słomy.
Już lat dwa tysiące powraca to święto,
Więc skąd nad stołami milczące memento?
- Bo za oknem śnieżyca, chichoty i wycie,
Przed którymi na próżno chowamy się w życie.
Ten niepokój dopadnie nas zawsze i wszędzie
-Pamiętamy, co było...Więc wiemy, co będzie.
-
i tekst jeden z najlepszych(imo)jesli nie najlepszy...
Dałeś mi Panie zbroję
Dawny kuł płatnerz ją
W wielu pogięta bojach
Wielu ochrzczona krwią
W wykutej dla giganta
Potykam się co krok
Bo jak sumienia szantaż
Uciska lewy bok
Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja
Magicznych na niej rytów
Dziś nie odczyta nikt
Ale wykuta z mitów
I wieczna jest jak mit
Do ciała mi przywarła
Przeszkadza żyć i spać
A tłum się cieszy z karła
Co chce giganta grać
Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja
A taka w niej powaga
Dawno zaschniętej krwi
Że czuję jak wymaga
I każe rosnąć mi
Być może nadaremnie
Lecz stanę w niej za stu
Zdejmij ją Panie ze mnie
Jeśli umrę podczas snu
Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja
Wrzasnęli hasło wojna
Zbudzili hufce hord
Zgwałcona noc spokojna
Ogląda pierwszy mord
Goreją świeże rany
Hańbiona płonie twarz
Lecz nam do obrony dany
Pamięci pancerz nasz
Więc choć za ciosem pada cios
I wróg posiłki śle w konwojach
Nas przed upadkiem chroni wciąż
Zbroja
Wywlekli pudła z blachy
Natkali kul do luf
I straszą sami w strachu
Strzelają do ciał i słów
Zabrońcie żyć wystrzałem
Niech zatryumfuje gwałt
Nad każdym wzejdzie ciałem
Pamięci żywej kształt
Choć słońce skrył bojowy gaz
I żołdak pławi się w rozbojach
Wciąż przed upadkiem chroni nas
Zbroja
Wytresowali świnie
Kupili sobie psy
I w pustych słów świątyni
Stawiają ołtarz krwi
Zawodzi przed bałwanem
Półślepy kapłan-łgarz
I każdym nowym zdaniem
Hartuje pancerz nasz
Choć krwią zachłysnął się nasz czas
Choć myśli toną w paranojach
Jak zawsze chronić będzie nas
Zbroja
-
Pogrzeb odbędzie się na Warszawskich Powązkach 24 kwietnia o godzinie 12
Ja sie wybieram
-
Moi aussi.
-
Testament ´95
za F. Villonem
W trzydziestym ósmym roku życia
Pod koniec dwudziestego wieku,
Co nic już chyba do odkrycia
Nie ma ni w sobie, ni w człowieku -
Za czarne pióro i atrament
Chwytam, by spisać swój testament.
Za mną już liczba chrystusowa
Ofiarnym kozłom przypisana,
Kiedy niewinna spada głowa
Za cudze grzechy - czyli za nas,
By z życia się wymknąwszy sideł
Uschnąć w relikwię wśród kadzideł.
Przede mną dziesięć lat niepewnych,
Gdy każdy zmierzch mężczyznę miażdży,
Od wewnątrz pośpiech szarpie gniewny,
A z nieba mu znikają gwiazdy.
Który to przetrwa ten - dożyje
Zaszczytu, że sędziwie zgnije.
Mniej ważne - ile czasu trawisz,
Niż - z jakim trawisz go wynikiem.
Niejedną twarz mi los przyprawił:
Byłem już zdrajcą i pomnikiem,
Degeneratem, bohaterem,
A wszystkie twarze były szczere.
Patrzono na mnie przez soczewki
Miłości, złości, interesu,
Przeinaczano moje śpiewki
By się stawały tym, czym nie są.
Tak używano mnie w potrzebie
Aż dziw, że jeszcze mam ciut siebie.
Poza tym zresztą mam niewiele.
Wpływy przejadłem i przepiłem.
Conieco w duszy tkwi i w ciele
(Co duszy wstrętne - ciału miłe),
Więc nie zostawiam potomności
Kont, akcji ani posiadłości.
Pierwszej małżonce mojej, Ince,
Nim się wyrazi o mnie szpetnie,
Zostawiam nasze wspólne sińce -
Pamiątki z wojny wieloletniej.
Ja się przeglądam w tych orderach,
Bo to, co boli - nie umiera.
Zaś drugiej mojej połowicy
Niczego nie zapiszę za nic,
Bo choćbym nie wiem jak policzył -
I tak mnie za rozrzutność zgani;
Więc nim się zrobi krótkie spięcie -
"Kocham cię" - piszę w testamencie.
Także synowi memu, Kosmie
Niewiele mam do zapisania.
Nie wiem co będzie, gdy dorośnie:
Czy zada cios mi, czy pytania
I próżno mi się dzisiaj biedzić,
Czy znajdę na nie odpowiedzi.
Paci zabawek nie pomnożę,
A zapisuję jej przestrogę,
Że choć się wiecznie bawić może -
Nie taką jej wyśniłem drogę.
Lecz snem nie będę córki dręczył:
Zjawi się drań, co mnie wyręczy!
Przykra to myśl, że - gdy czterdziestkę
Poranny wieszczy reumatyzm -
Tak łatwo w ten testament mieszczę
Wszystkie me lary i penaty:
Gitarę, książki i zapiski,
Butelkę po ostatniej whisky.
Nic nie zapiszę więc Wałęsom,
Pawlakom, Strąkom i Urbanom,
Co codziennością naszą trzęsą,
A ja ich muszę strząsać rano.
I przyjaciółki mej Grabowskiej
Grę z nimi biorę za słabostkę.
Zostały jeszcze pieśni. One
Już chcę czy nie chcę, nie są moje.
Niech cierpią los swój - raz stworzone
Na beznadziejny bój z ustrojem.
Szczezł ustrój, a słowami pieśni
Wciąż okładają się współcześni.
Ja z nimi nic wspólnego nie mam
(To znaczy z ludźmi, nie z pieśniami)
Niech sobie znajdą własny temat
I niech go wyśpiewają sami.
Inaczej zdradzą wielbiciele
Że nie pojęli ze mnie wiele.
Partnerzy także źródłem troski -
Ciąży przyjaźni kamień młyński:
Niezbyt wysilał się Gintrowski,
Nazbyt wysilał się Łapiński.
Tyleśmy wspólnie znieśli modlitw -
Rozeszliśmy się bez melodii.
W ten czas tak marny, hałaśliwy,
Gdy szybki efekt myśl połyka,
Chóralne plączą się porywy,
Muzyka wszelka w zgiełku znika.
Lecz, chociaż z nieuchronnym smutkiem,
Każdy niech swoją nuci nutkę.
O, nie samotne to nucenie!
Ani obejrzy się pustelnik -
Zjawią się wielcy ocaleni
Z Historii rusztów i popielnic
By szydzić wprzód, a potem kusić
I do sprostania im przymusić.
Bo nie przypadkiem przeszli czyściec
Odsiani z mód wartkiego ścieku
Po to by istnieć (a nie błyszczeć)
I wieść dysputę o człowieku.
W przepyszne wyciągną cię katusze
Nie byle jakie łzy i dusze.
Dyskusja z nimi jest więc czysta.
Podstępna tylko z naszej strony.
Czym grozi nam antagonista
Co przed wiekami pogrzebiony?
A dodam jeszcze myśl, że i my
Niedługo już będziemy z nimi.
To samo pod rozwagę daję
Kochankom moim bez wyjątku:
Jakże do syta tym się najeść
Co końcem było od początku?
Imion rozkoszy więc nie podam,
Bo życia mało, czasu szkoda.
Dlatego też się kończyć godzi...
Nie wiem, czy jeszcze co napiszę,
Lecz tylem już wierszydeł spłodził,
Że jest czym okpić po mnie ciszę.
Zwłaszcza, że póki słońce świeci
Wciąż będą rodzić się poeci.
Jak ja bezczelni i bezradni
Spragnieni grzechu i spowiedzi
I jedną nogą już - w zapadni -
Dociekający - co w nich siedzi,
Co wciąż nieuchronności przeczy,
Ze może życie jest - do rzeczy!
-
Na V rocznicę śmierci Jacka wyszła biografia pióra Krzysztofa Gajdy, autora wcześniejszego "W świecie tekstów" (tego szukam i znaleźć nie mogę).
Bardzo dobra książka - ukazująca kompletnie pogmatwane życie poety, portret z epoki jak i biograficzne preludium do wielu utworów. Polecam :)
To, co ważne - odbywa się w głębi,
za kotarą widoczne częściowo -
Klio w sukni w kolorze gołębim
stroi skroń aureolą laurową.
W jednej dłoni tryumfalna fanfara,
w drugiej - tom starożytnej historii.
Tak pozuje potomnym - a malarz
prezentuje się nie mniej wytwornie.
Wypaliły się świece Habsburgów
pod solidnym, flamandzkim sufitem;
w świetle dnia - szachownica z marmuru,
mapa świeżych wolności i zwycięstw.
A artysta? - Sztalugi, taboret,
pludry, beret, wycięte rękawy -
widzi w sztuce historii podporę
(oraz własny gościniec do sławy).
Przez lat trzysta kotara Vermeera
jedwabnemu lśnić światłu pozwoli,
aż ją kupi doradca Hitlera
i ukryje na pięć lat - w sztolni soli.
Tyle scena... a morał? Pointa?
Że Malarstwo - Historii jest lustrem?
Że zdobyta raz wolność jest święta?
Spójrz na płótno artysty -
puste.