"Dyktator", moim zdaniem, nie jest ani fajny ani beznadziejny, więc najwyraźniej aby napisać o tym filmie, muszę założyć nowy wątek (chyba powinien na tym forum powstać temat pod tytułem "Czy oglądałeś coś ŚREDNIEGO VI").
(...)
Film ten jest zdecydowanie słabszy od Borata, czy Bruno (do Alego G nie porównam, bo "Indahouse" oglądałem w tak zamierzchłych czasach, że już nic z tego nie pamiętam). (...) Poza tym, i to jest w sumie główna wada "Dyktatora", po seansie Bruno i Borata, mimo że z pozoru filmy te były głupawe, widza nachodziły jakieś refleksje, filmy te mimo wszystko dawały coś do myślenia (na pewno głównie ze względu na formę, w jakiej były kręcone). Natomiast "Dyktator" to najzwyklejsza błazenada. (...) Ktoś pewnie powie, że przecież film ośmiesza Amerykę, Żydów, antysemitów, feministki, dyktatorów i coś tam jeszcze. Bitch please. Co pięć minut pojawiają się jakieś żarciki celujące w jakąś grupę społeczną, ale nie dość, że są niesamowicie poprawne politycznie w swojej niepoprawności politycznej, to w dodatku przybierają taką formę, że widzowie śmieją się np. z gołych penisów czy głupich tekstów dyktatora, a nie z hipokryzji Zachodu i tym podobnych.
Podsumowując: "Dyktator" to w miarę zabawna, ale obrzydliwie grzeczna komedyjka, bezczelnie udająca szokującą i niepoprawną politycznie satyrę na coś tam.