Żeby była pełna jasność: nie krytykuję Egmontu, a jedynie zastanawiam się, co u nich nie gra w środku, skoro tłumacz nie dostaje od redakcji zwrotnie tłumaczenia po korektach do akceptacji (rozumiem, że po zwykłej korekcie można tego nie zrobić, ale po redakcji, która zmienia treść dymków?...). [Uwaga, to jest sytuacja sprzed roku z okładem, więc mogło się coś zmienić w tej kwestii].
Błąd, o którym piszecie powyżej, to potencjalnie błąd na etapie składu, nie redakcji (choć też niewykluczone, że tłumacz tekstu pozadymkowego nie zauważył i już poszło). Ale zasadniczo takie teksty jednak są tłumaczone przez tłumaczy, a następnie pomijane przez skład z różnych powodów: za mało czasu, za duży problem z ingerencją w same materiały graficzne, przeoczenie...?
Tłumaczenie może iść z angielskiego, materiały mogą być norweskie - też jest taka opcja. Odsprzedaż materiałów między różnymi rynkami też czasami pozwala zaoszczędzić kosztów czy czasu wydawnictwu. Pamiętajmy, że Egmont jest ogromnym wydawnictwem, mają full kontaktów i możliwości, więc je wykorzystują. Mają też właśnie ogromny przerób, a przy takiej ilości dbałość o szczegóły może rzeczywiście być na niższym poziomie (choć nie musi, to naprawdę zależy od ludzi i od komunikacji).
Wydaje mi się, że u innych wydawców ta sytuacja nie jest jakoś drastycznie lepsza. Zasadniczo tłumaczenia wyrazów dźwiękonaśladowczych są najczęściej pomijane (co wynika też z tego, że np. po angielsku one mogą brzmieć lepiej niż po polsku, vide: BLAM vs. PIF PAF). Często materiały trzeba ostro czyścić (czas), więc kto by się w to bawił? Czy usprawiedliwiam? Nie, ale uważam, że tego typu błędy mają zasadniczo mniejsze znaczenie niż choćby "kalkowe" tłumaczenie, gdzie jak czytam komiks po poslku, mam wrażenie, że dokładnie wiem, w jakich frazach angielskich jest napisany oryginał
Aua...