Gdzieś już pisałem, że mnie "Sin City" w swojej filmowej wersji nie przypadło go gustu.
To, co w komiksie "przejdzie" na ekranie telewizyjnym już "nie przejdzie". Wszystkie fenomenalne zabawy z kadrowaniem Millera, chwyty formalne, całe to komiksowe przerysowanie klisz super-hero i noir na kartach komiksu wygląda znakmicie. Kiedy jednak ożywa na ekranie wygląda kiczowato, nienaturalnie, tandeciarsko i efekciarsko "komiksowato" słowem - źle. Komiks, przeniesiony na ekran w taki sposób nigdy nie będzie dobrym filmem, będzie tylko takim ożywionym trupem, potworem Frankensteina nieudolnie naśladującym swój pierwowzór.
Na domiar złego odniosłem wrażenie, że film obnaża wszystkie słabostki fabularne komiksu Millera, któremu nie stało pomysłów na komiksu z "Miasta Grzechu".
(tym postem powtarzam chyba to, co napisał Darek).