wczoraj odbył się koncert lao che w lubinie. wyruszyłem wraz z koleżanką z nadzieją w sercu i piwem w plecaku 22 kilometry na północ, aby koncert ów zobaczyć. po CK Muza w lubinie ujrzeliśmy pozostałych znajomych, z którymi wypiliśmy posiadany alkohol i udaliśmy się do środka. koncert miał się odbyć w sali, gdzie był bar, ale stoliki były tak porozmieszczane, że pod sceną było dużo miejsca na tańce hulanki i swawole. nie obyło się oczywiście bez niemal godzinnego opóźnienia, podczas którego musieliśmy pić alkohol. przed lao che nie było żadnego innego zespołu, co w sumie nawet mnie ucieszyło. zaczęli kawałkiem z Guseł, chyba był to "did lirnik", niestety rozpoczęli go jak poszedłem siku i nie słyszałem go całego. później już utwory z "powstania warszawskiego", przeplatane "wiedźmą" i "astrologiem". z początku nieśmiało siedzieliśmy przy stoliku, nucąc sobie pod nosem, jednak jak polecieli "hitlerowcy" wszyscy podeszli pod scenę zostawiając na stoliku swoje piwa, które dyskretnie opróżniłem i dołączyłem do reszty. na koniec koncertu dali jeszcze 2 bisy, podczas których usłyszeliśmy m.in. "zrzuty", "groźbę" i "klucznika". po koncercie posiedzieliśmy jeszcze troszkie w klubie, po czym udaliśmy się do sklepu i potem do domu.
ogólnie koncert był świetny, choć trochę za krótki. oczywiście nie ma co narzekać, zagrali wszystkie kawałki z "powstania warszawskiego", sporo z "guseł" i oczywiście z "czerniakowa". jedyne co mogę zarzucić to to, że nie było "ludzi wschodu", ale i tak koncert był zajebiaszczy.
porobiłem trochę zdjęć, nagrałem też na aparat "stare miasto". muszę tylko zrzucić to na dysk, choć znając mój aparat to gówno będzie widać. ale się zobaczy