Rozmowa z innego wątku coś mi przypomniało i nie daje mi to spokoju. Pomóżcie!
To jak ten pomysł z jednego z komiksów, który kiedyś czytałem (ale nie pamiętam co to było), że bogowie istnieją tak długo jak mają wyznawców i są tym silniejsi im więcej ich jest. Brak wyznawców równa się niebyt bogów.
"Sandman" (Także "Księgi magii"). A sam pomysł pojawił się też w Świecie Dysku Pratchetta.
No właśnie było to coś jeszcze innego.
Musiałem to czytać jakoś ponad 10 lat temu.
Chyba był to komiks, ale mogła to być książka (jak sobie przypominam dowolną książkę, to też ją widzę obrazowo, a nie tekstowo, więc trudno powiedzieć co z mojej pamięci jest realnym rysunkiem, a co grą wyobraźni)
Najprawdopodobniej coś amerykańskiego, niekoniecznie wydanego w Polsce (wtedy sporo piracilem)
Pamiętam urywki (część mogłem przeinaczyć)
Jakiś chłopiec (lub dziewczynka) czyta (lub rysuje) niszowy komiks o mało popularnym (lub zapomnianym bohaterze)
To chyba jakiś bóg (może wikingów? albo mi się Thor na to nałożył i przekłamuję tutaj)
I ten chłopiec uwielbia ten komiks. I okazuje się, że przez swoje uwielbienie przywraca do życia/istnienia zapomnianego boga, którego jest ostatnim wyznawcą (czy czymś w tym stylu)
Ale czy przy okazji budzi jakiegoś innego boga (jego przeciwnika)? Czy coś innego się dzieje złego?
Chyba było coś o jakimś klubie (więcej młodzieży?), czy o jakiś rówieśnikach prześladowcach (chyba że znowu tu kalkuję sobie Neverending Story 3)
Czy komuś się taki komiks kojarzy?
Gdzie ja to czytałem? teraz mi to nie da spokoju przez kilka dni...
Pomóżcie!