Jedno i drugie. Każde ma swoje dobre strony (seiyuu!!!
), więc nie potrafię wybrać, które wolę. Zazwyczaj mangi są lepsze od ich adaptacji, jednak zdarza się, że obie wersje lubię tak samo - szczególnie, zauważyłam, jeśli najpierw zobaczyłam anime, które mi się spodobało, a potem dopiero poznałam mangę. Tak było z "Fruits Basket", gdzie anime zdecydowanie mocniej działa na moją sferę uczuciową (mimo dłużyzn... a może właśnie dzięki nim
) i zakończenie pierwszego odcinka powala, za to ma skopane zakończenie. Lubię i anime, i mangę, ale nie zależy mi na tym, żeby kilka razy czytać te fragmenty mangi, które zostały przeniesione na ekran; do pozostałych, owszem, wracam. Podobnie jest z "Kodomo no Omocha": seria TV jest o wiele bardziej zwariowana i... powiedziałabym: dziecinna, niż manga. Jest to zarówno wada ('czystość' adaptacji), jak i zaleta, bo dzięki temu Kodocha TV jest naprawdę unikalne (Let's limbo!
). Manga od około 7-8 tomu 'rozjeżdża się' z anime również fabularnie - psychiczna choroba jednej z postaci nieźle mi podkopała nastrój, ale warto było. Warto poznać obie wersje tego tytułu. Oraz niejako trzecią, OAV - można ocenić, jak wyglądałby serial, gdyby wierniej trzymał się komiksu. Również "Hagane no Renkinjutsushi" lubię obie odsłony: w anime lepiej ukazane są moje ulubione postaci, za to manga poszła dalej i w dość niespodziewanym kierunku. Jak napiszę, że to o FMA mi tu chodzi, to pewnie więcej osób zrozumie
.