OFFTOP, proponuję przenieść dyskusję do książek.
Bardzo fajnie, ale to i tak aż prawie połowa.
Porównywałem wskaźniki dla Polski i Europy, a nie dla 3 RP i PRL-u.
"Kontakt" z
JEDNĄ książką w ciągu całego roku. Ponadto "
oprócz beletrystyki, włączono także albumy, publikacje encyklopedyczne, słownikowe, a także książki w formie elektronicznej." Badani są robione co dwa lata. Poprawiam się w kwestii czytających, bo wcześniej nie chciało mi się pisać: nie porównywałbym też danych o "sporadycznych" czytelnikach. Spójrz:
http://www.bn.org.pl/download/document/1297852803.pdfW miarę wiarygodne dane o czytelnikach literatury pięknej są z 2008 roku, kiedy badano beletrystykę i podręczniki. Gołębiewski podaje, że w 2008 roku sprzedano ok. 130 mln książek, w tym jakieś 14 mln literatury pięknej dla dzieci, młodzieży i dorosłych*. 2008 rok: 62% nie czyta (56% z 2010 jest sztucznie zaniżone przy rozszerzeniu pojęcia "książka"), 25% (32% w 2010) czytało/przejrzało (!) 1-6 książek, intensywny kontakt z 7 i więcej książek miało 11% (12% niewielka zmiana) osób. W kraju mamy ~38 mln osób. Ok. 4 miliony intensywnych czytaczy i ok. 9,5 mln tych, co coś tam czytało. Zakładam, że każdy z intensywnych przeczytał ok. 7 książek (tu możecie się mnie czepiać), a każdy ze sporadycznych 6 książek (tu nie). Nawet przy tak zawyżonych na korzyść "przeglądaczy" szacunkach sprzedaż musiałaby wynieść 57 + 28 = 85 mln sprzedanych książek, zależy jak rozumiemy intensywnych. I tu jest właśnie cały pies pogrzebany. Zależnie od intensywności sprzedaż wyniesie albo 85 mln, albo o wiele więcej. Dla mnie wniosek jest taki, że prawdziwym targetem dla wydawnictw są te 4 MILIONY intensywnie czytających osób, które mogą lub nie muszą kupić 14 mln beletrystyki, bo zakładam, że o literaturze pięknej mowa.
Bez "intensywnych" przetrwałyby może duże wydawnictwa, ale co z jakością? Kiedy czytelnictwo jest niskie, autorzy nie zarabiają, nie są zmotywowani, nie piszą, więc ze spadkiem czytelnictwa, leci nam, statystycznie, na łeb na szyję jakość literatury.
Kiedyś może i więcej się nie czytało, ale na pewno wydawało się więcej. Autorzy mogli utrzymywać się tylko z pisania. Ja mówię o równaniu do państw rozwiniętych. Zostawmy zabory i PRL w spokoju, bo jesteśmy w zupełnie innej sytuacji.
Największy bestseller ever to "Pamięć i Tożsamość" JPII, ponad 1 mln sprzedanych egzemplarzy. Zaraz za papieżem "Insygnia śmierci" w liczbie ok. 630 tys. sztuk. Dane z 2010 roku pokazują, że największe bestsellery osiągały 350 tys. szt. Tyle miał Dan Drown za "Zaginiony symbol", później było "Nie potrafię schudnąć" Dunkaka 267 tys. szt. i reszta na poziomie 100 tys. szt (dokładnie 10 książek przekroczyło setkę), przy czyn odchylenie było duże, bo od 180 do 103 tys.
To są ekstrema, legendy rynku wydawniczego, na które każde wydawnictwo czyha jak na zastrzyk morfiny. Tymczasem średni poziom sprzedaży bestsellerów to jakieś 10-15 tysięcy sztuk. A poza tym literatura nie najwyższych lotów, co tematem na inną dyskusję. W miarę jak czytelnictwo będzie spadać, spadać będzie sprzedaż, bo oprócz ceny, to właśnie między tymi dwoma cechami występuje silna korelacja.
Dlatego uważam, że media słusznie "biadolą". Jeśli wskaźniki rosną, to tylko za sprawą łatania metodologii i naciąganych danych. Bez względu na to od 2004 mamy widoczny spadek "intensywnych" czytelników, czyli tych, którzy naprawdę czytają. Jest źle.
(biblioteki i e-booki to temat na inną dyskusję, też nie tutaj)
*Ł. Gołębiewski,
Rynek wydawniczy w Polsce 2011. Wydawnictwa, Biblioteka Analiz, Warszawa 2011