Wstyd się przyznać, ale na początku nie wierzyłem w "Esencję" i przez długi czas odkładałem jej zakup. Krzysztofa Gawronkiewicza bardzo cenię, jednak dobrze wiedziałem, że nawet znakomite rysunki nie uratują słabego scenariusza (vide "Achtung, Zelig!"), na dodatek "Esencja" kojarzyła mi się jakoś z "Tabula Rasą", którą Gawronkiewicz rysował do scenariusza Dennisa Wojdy - komiksem sprawnym, lecz bez wyrazu, toteż nigdy nie ubolewałem nad faktem, że nie poznałem jego zakończenia. Natomiast Grzegorza Janusza pamiętałem z wielu zgrabnych, aczkolwiek, hmm... abstrakcyjnych short stories drukowanych w "Fantastyce" i jakichś skryptów do "Ratmana".
No cóż, nie przekonało mnie do zakupu uznanie u ludzi z Glenat, nie przekonało uznanie u ludzi z forum Gildii (wybrali "Esencję" jako komiks roku), zmieniłem zdanie dopiero przy okazji premiery "Romantyzmu".
Miła pani z księgarni sprowadziła mi "Esencję" (sprzedała się była, oczywiście "Esencja", nie miła pani), po czym zakupiłem naraz oba albumy, a po pewnym czasie na raz je przeczytałem.
Te komiksy są naprawdę znakomite. Gawronkiewicz nie tyle potwierdza swoje mistrzostwo, ile przeskakuje klasę wyżej. Jego stylowe rysunki mają niesamowitą siłę oddziaływania. Natomiast Grzegorz Janusz - oto bohater! - moim zdaniem wyrasta na najlepszego scenarzystę komiksowego w Polsce. Zaczynając od świetnych pomysłów na intrygę i rozwiązania fabularne, poprzez narrację, postaci, dialogi, humor, a kończąc na różnych odniesieniach, smaczkach i detalach - wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Janusz poczyna sobie tak, jakby miał dar tworzenia komiksów we krwi.
"Esencja" z powodu mniejszej liczby stron jest bardziej skondensowana, esencjonalna
, ale czuje się już, jak coś tam od spodu rozsadza kadry w czarnych ramkach... W "Romantyzmie" seria nabiera oddechu, tutaj już nie ma miejsca na żadne wątpliwości, a Ottona i Watsona wita się jak starych, dobrych znajomych... Przednim pomysłem było kazać czytelnikowi tak długo czekać na pojawienie się Watsona - kiedy w końcu zobaczyłem tego szczurka wyskakującego z balii z plecaczkiem na grzbiecie, ze szczęścia uśmiechnąłem się od ucha do ucha... Wielkie brawa za autentyczną grozę bijącą z komiksu, wynikającą zarówno z umiejętnego zastosowania elementów typowych dla horroru, jak i z odważnego zmierzenia się ze skostniałą polską tradycją... Świetnie, z wyczuciem wykorzystana jest surrealistyczna otoczka, bo paradoksalnie uwiarygodnia przekaz... Ech, można by pisać i pisać...
Szczerze gratuluję obu autorom i z niecierpliwością czekam na następny tom.