1/3 populacji to na pewno tragedia dla zmarłych, ale nie zagraża istnienia grupy... Popatrz na sytuacje po II wojnie światowej - natychmiast po takim katakliźmie pojawiaja się wielodziietne rodziny, i liczebnośc sie wyrównuje w 1-2 pokolenia
Faktycznie, przy obecnej populacji ludzkości, strata 1/3 to nic wielkiego. Jednak przy mniejszych populacjach - zaczyna być problem. Nawet jeżeli liczebność szybko wzrasta i wraca do normy, to mamy dwa skutki uboczne: po pierwsze - zmniejsza się zróżnicowanie genetyczne i staje się taki gatunek bardziej podatny na kolejne choroby / bakterie (jako gatunek, a nie poszczególne jednostki), po drugie - chów wsobny. Był casus wioski na Grenlandii (nie pamiętam nazwy), która przestała być odwiedzana przez Wikingów z okazji kolejnego globalnego oziębienia. Gdy wrócono do niej po kilkuset latach, okazało się, że jest wymarła, a badania grobów ciał mieszkańców wskazywały na to, że śmierć nie była nagła, jednak rodzące się dzieci coraz bardziej obarczone były konsekwencjami zbyt bliskiego stopnia pokrewieństwa rodziców. Z tego wysnuto wniosek o pewnej minimalnej ilości osób - rzędu kilkudziesięciu lub kilkuset - potrzebnych do długoterminowego zachowania populacji i uniknięcia tychże konsekwencji. Nie wiem na ile ta hipoteza okazała się słuszna po kolejnych weryfikacjach - ale na szczęście taki stan chwilowo nam nie grozi.
Jednak z badań naszego genotypu wynika, że ludzkość przechodziła przez kilka takich "wąskich gardeł" w swej historii. Wtedy ta 1/3 mogła mieć znaczenie kluczowe.
Poza tym pamiętajmy, że z dość sporego drzewa genealogicznego gatunków nam pokrewnych (począwszy od australopiteków, poprzez neandertalczyków, czy ostatnio odkrytego Homo floriensis) przetrwaliśmy jako gatunek tylko my. Skoro odrzucamy tezę, że naczelnych mogły wybić drapieżniki, a kataklizm spowodowałby także i nasz koniec, trzeba zastanowić się, co mogło być przyczyną końca tych gatunków i czy jesteśmy w stanie temu zaradzić. Poza chorobami (które na chwilę obecną przy naszej różnorodności genetycznej wszystkich nas nie wybiją), przyczyną mogły być zmiany klimatu (co przeżyć powinniśmy, chyba że Ziemię pokryje kilometrowej grubości warstwa lodu, co już się zdarzało w historii planety) lub samo pojawienie się człowieka (co do tej pory przeżyliśmy
a arsenału obecnie ludzkość nie ma takiego, by wytrzebić się całkowicie). Wnioski na chwilę obecną są więc raczej optymistyczne - chyba że nie uwzględniłem jakichś faktów.
Fakt, że mózg to strasznie droga w utrzymaniu zabawka. Ale na korzyśc człowieka przemawia jego wszechstronnośc - jest jednym z nielicznych gatunków, zdolnym do życia niemal w kazdych warunkach. Jeżeli do tego dodamy zaawannsowana technologię, która przetrwa chociaż szczątkowo każda katastrofę, nie sądzę żeby ludzie byli łatwi do wyeliminowania z gglobu jako gatunek. Choc zapewne nie byłoby ich życie zbyt przyjemne. W końcu zostana ludzie, szczury i karaluchy
Taaa, dinozaury pewnie myślały to samo. :P Nadal jestem przekonany - choć to temat na inną dysputę - że na chwilę obecną brakuje nam technologii, by zapobiec katastrofie kosmicznej - a nawet ewakuować z Ziemi wystarczającą liczbę ludzi, by uniknąć wymarcia z powodu konsekwencji chowu wsobnego. Jednak poza tego typu kataklizmami, czy gwałtownymi zmianami klimatu (vide: wyżej wspomniany lodowiec na całej planecie) raczej nam nic jako gatunkowi nie grozi.
Droescher nie zawsze jest dobry... Zbyt moralizuje, potrafi zmieniać fakty żeby było bardziej dydaktycznie
Warto wiedzieć na przyszłość...
Pozdrawiam,
Blondi