Wybacz, ale "Alpha Team" to najsłabsze opowiadanko z całego numeru. Zresztą to tradycja każdego numeru, w którym swoje dzieła publikuje rednacz Szmidt.
Nie interesowała ich zupełnie ta spalona słońcem i pocięta liniami zasieków stepowa równina, która zdawała się nie mieć końca. Nie interesowała polna droga, którą widać było na odległym horyzoncie gdzie znikała za niewysokim pagórkiem a po przeciwnej stronie, na niemal identycznym wzniesieniu zza którego nie tak dawno wyjechali.
Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi o co chodzi w drugim zdaniu.
Wystawił głowę na zewnątrz, sprawdził raz jeszcze odczyt podręcznego GPS-a i machnął ręką, wskazując kierunek otyłemu mężczyźnie w wojskowej bluzie bez rękawów, siedzącem w ażurowym koszu na szczycie trzymetrowego, stalowego masztu zamontowanego między kabiną a, pokrytą plandeką, skrzynią pojazdu
Po pierwsze zdanie jest za długie. Przeczytaj je sobie na głos i zobacz co ci tam nie pasuje. Po drugie, jest przeładowane zupełnie zbędnymi informacjami. To nie jest oznaka znajomosći zasad pisarstwa. Nawet Kevin J. Anderson potrafi więcej.
No a to tylko z pierwszych 3 paragrafów opowiadanka. Bardzo zresztą wtórnego wg mnie.
Bardzo sympatyczne teksty Swidziniewskiego i Brzezińskiego, dobry, ale nie bardzo dobry Drzewiński. Grundkowski chciał sobie na 30 stronach popisać o jednej nieustajacej bitwie i mu to wyszło. Szkoda, że poza tym pustka intelektualna. "Telemach" mógł być niezły ale rozeszło się po kosciach.
No i wreszcie "Fillegan z Wake..." Na Boga! Przecież to ma być pismo z fantastyką, a gdzie ona była w tym opowiadaniu?!