Przeczytałem oba tytuły i nie wypada mi nic innego, jak tylko zgodzić się z tym, co o "Bitwie..." napisali Jan Dżonattan Kwak i mxztplx. Van Hamme potrafił budować historię w oparciu o konkretną mitologię, jednocześnie zachowując jej mistycyzm. Ubarwiał opowieść postaciami typu Nidhogg, ale "prawdziwi" bogowie pozostawali nadnaturalni, w ukryciu czuwali nad bohaterami (jak Frigg) albo zsyłali na nich swój gniew. Tymczasem serię przejął Sente i pierwsze, co robi to wali w czytelników najbardziej znanymi motywami z nordyckiego wszechświata. Odarł świat Thorgala z aury tajemniczości, nieustannych tarć niższych i wyższych sił, wszechmocnych bogów i maluczkich ludzi. Skoro Skandynawia, więc pójdźmy na łatwiznę i odkryjmy wszystkie karty - Odyna, Walhallię, bo po co się wysilać. W ogóle Sente dla mnie jest bardzo marnym scenarzystą. Poprawnie skleca pozornie atrakcyjne fabuły, ale wszystko w oparciu o to, co ktoś już kiedyś opowiedział, napisał. Nic od siebie, byleby się jakoś zazębiało. Cała historia z Jolanem, rodem z gier RPG to, jak na razie, popłuczyny po Van Hammie i to biorąc pod uwagę jego najsłabsze dokonania w serii o Thorgalu.
Spin-off o Kriss wypada trochę lepiej. Pomijając durnowate zawiązanie fabuły i tendencyjną pierwszą połowę albumu, pomysł z kuglarzem i szpetną księżniczką wypadł nawet nawet.
Graficznie bardzo mi się podobały obydwa albumy, ale muszę przyznać, że wolę komiksy rysowane niż malowane. Mimo że ilustracje Rosińskiego robią wrażenie, wolałbym, żeby jednak wrócił do rysunku.