Po lekturze pierwszego tomu Młodzieńczych lat zatęskniłem za czasami, w których Thorgal musiał się zmagać nie z bogami, którzy w każdym tomie wymyślają nowe reguły gry i co rusz ratują kogoś z opresji, bo mają taki kaprys - albo nie ratują dokładnie z tego samego powodu - ale z ludźmi z krwi i kości. To był dla mnie "ten" Thorgal. Nawet w krainie Qa, bo przecież ojciec Thorgala, choć niby bóg, był człowiekiem (co z tego, że z gwiazd?). Tymczasem w nowych tomach, a zwłaszcza w seriach pobocznych, jest jakiś koszmarny wysyp boskich interwencji, cała opowieść przeniosła się z płaszczyzny walki człowieka z gwiazd (ale tylko nominalnie) z brutalnym światem, w jakim przyszło mu żyć, na płaszczyznę space opery z bogami i rodzinką "wybrańców" w rolach głównych; coraz mniej w Thorgalu treściwych, wciągających opowieści, a coraz więcej nadętego, nużącego bajania. Thorgal skończył się na Klatce.
Plusem jest to, że Surżenko naprawdę fajnie rysuje.