"Van Hamme wymyślił faceta ewidentnie wyróżniającego się w świecie wikingów, mężczyznę będącego nośnikiem ideałów tak naprawdę czysto chrześcijańskich: uczciwego, sprawiedliwego, wiernego żonie i przyjaciołom, niestosującego zbytecznej przemocy, kierującego się kodeksem honorowym zgodnym z naszymi dzisiejszymi normami moralnymi, potrafiącego wybaczać wrogom".
To jest clou wypowiedzi Szrejtera i problem starego Thorgala w zestawieniu z tym nowym. Van Hamme tą rodzinność i bohaterstwo naszego herosa doprowadził do parodii, i nie potrafił z niej wybrnąć, dodając całą drużynę Thorgala z którą się trzeba było użerać od co najmniej Piętna Wygnańców. A jak się pozbywaliśmy jednych, to na pustyni zaginionego królestwa pojawiali się następni członkowie drużyny. Albo ich potem Van Hamme mordował, albo pozostawiał na greckich wyspach i sami czytelnicy psioczyli jakie to badziewne albumy: 24. Arachnea, 25. Błękitna Zaraza, 26. Królestwo Pod Piaskiem, wreszcie ciut lepszy ale też odgrzewany kotlet 27. Barbarzyńca i dopiero po kilku latach wyszedł Van Hamme'owi lepszy album z Kriss w roli głównej, wtedy kiedy facet już wiedział, że jest na wylocie.
Sente, ok. saga z Jolanem była średnia. RPG? Być może. Ale w ostatnim zimowym albumie pokazał, że potrafi pisać scenariusze bez zadęcia. W serii o Kriss też radzi sobie naprawdę znakomicie i jest to dużo ciekawsze niż wszystkie Thorgale razem wzięte od co najmniej wspomnianego przeze mnie Piętna Wygnańców.
A to że bohaterowie Sente nie są czarno-biali, a kto jest czarno-biały? Kto nie ma chwili zwątpienia nawet w wieloletnich relacjach ze swoim partnerem/partnerką, czy facet nie ogląda się za innymi kobietami? Czy niektórym nie zdarza się zdradzić?
To nawet nie jest postmodernizm, to jest trochę Moda Na Sukces - z całym szacunkiem lepsza niż wieczorynka o Gumisiach która szła przez ostatnie 10 lat z Van Hamme. Wreszcie płascy bohaterowie komiksu nabierają życia.