Aktualny sezon dla mnie jest po prostu straszny - dużo tytułów które nie są olśniewające ale też są zbyt dobre, aby móc się zdecydować na ich bezbolesne porzucenie. Ale tym razem napomknę o tytule który mnie na początku bezczelnie wykiwał. Konkretnie mam na myśli Shin Sekai Yori. Po obejrzeniu pierwszego odcinka wrażenia były mizerne. Jakieś tam dziwne moce, rytuały w klasycznie japońskim stylu, dziwne legendy plus dzieciarnia w szkole. Naprawdę na pierwszy rzut oka było to takie sobie, skutkiem czego animiec komisyjnie poszedł do kosza i to bez większego żalu.
No ale, po jakimś czasie zaczęły do moich uszu docierać pewne ciekawe informacje, na tyle intrygujące że postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę. Chwilę później siedziałem już zapatrzony przed kompem i łykałem zaległe odcinki niczym wygłodniały gąsior. Dziwne moce, rytuały czy legendy z biegiem czasu nabrały sensu, główne postacie dały się lubić a co najważniejsze seryjka buduje pewien niepowtarzalny klimacik - ta wizja świata w którym ciągle wisi coś podejrzanego w mroku coraz to nowych niedopowiedzeń. Ciekawym drobiazgiem, moim zdaniem też na plus, są filmowe początki każdego odcinka - czyli nie ma żadnego openingu, toczy się po prostu akcja co najwyżej z tytułem, paroma creditsami i tym samym (początkowym) motywem muzycznym w tle.
W każdym razie jestem aktualnie już po 10 odcinkach i nie wiem - może i później będę żałował że się za to anime zabrałem (nie zanosi się tu bowiem na żadną sielankową z hollywoodzkim happy endem historię) ale póki co namiętnie wyczekuję każdego nowego odcinka tej serii. Co ostatnio, w przypadku anime, nie zdarza mi się znów aż tak często.