JLA: ZIEMIA 2
Komiks ten to swego rodzaju oficjalny powrót bohaterów, których na polskim rynku wydawniczym pożegnaliśmy kilka lat temu,nie licząc na ich rychły powrót,co zresztą zgodnie z przewidywaniami szybko nie nastąpiło. Nie liczę tu występów gościnnych tychże postaci w komiksach, które ukazały się na rodzimym rynku wydawniczym, jak choćby "Hitman" Gartha Ennisa.
Ukazanie się więc "JLA: ZIEMIA2" dla starszego czytelnika jest szansą powrotu do czasu, kiedy to legendarni superbohaterowie amerykańskiej popkultury ukazywali się w Polsce w postaci regularnej serii wydawniczej( i nie tylko ), młodszemu natomiast da szansę szerszego zapoznania się z nimi. Jednak aby nie było to pierwsze i ostatnie zetknięcie z tego typu komiksem dla młodszej rzeszy fanów ( a starszym nie przysporzyło kolejnych rozczarowań i ostatecznie nie zniechęciło do sięgania po pozycje z tej półki), zdecydowano się na małe odstępstwo od normy, serwując coś, co mimo licznych podobieństw do pozycji z tamtych lat, zasadniczo się jednak od tamtych pozycji różniło. Za zmiany te odpowiedzialny jest scenarzysta komiksu, czyli Grant Morrison, który za główny cel w tej pozycji (zresztą nie tylko w tej,co w komiksowym światku stało się już jego wizytówką) postawił sobie wywrócenie do góry nogami konwencji typowej dla tego typu historii. W tym pozornym chaosie tkwiła jednak metoda, bo zabaw z konwencją mieliśmy już w komiksie sporo,jednak nie wszystkim autorom udawało się szczęśliwie tego typu eksperymenty doprowadzić do końca. Natomiast Morrison wykazuje się niebywałą konsekwencją w prowadzeniu akcji, mimo zachodzących tam pozornie sprzeczności.
Sama fabuła nie prezentuje się specjalnie atrakcyjnie. Ot kolejny "zwykły" dzień (ratowanie świata,wszechświata etc.) w życiu ziemskich bohaterów. Bo czymże może być dla nich kolejna podróż do świata alternatywnego (który to już raz) ,w którym przyjdzie im stoczyć kolejny pojedynek z własnymi sobowtórami. Banał goni banał i potrzeba nie lada talentu i sporych chęci, by wykroić z tak ogranego scenariusza coś oryginalnego, i co ważniejsze atrakcyjnego dla czytelnika. A jednak Grantowi udaje się to jak mało komu, co świadczy o niezwykłym talencie, pisarskich umiejętnościach i niezwykłej wyobraźni tego autora.
O ile scena otwarcia nie zwiastuje jeszcze większych niespodzianek, o tyle już następna, jakby żywcem wyjęta z pierwszego polskiego Supermana uświadamia, że nie wszystko toczyć się będzie według z góry utartego schematu, i nie raz jeszcze w tym opowiadaniu będziemy zaskakiwani. Równie ciekawie(jeśli nie ciekawiej) prezentuje się scena, w której JLA ratuje samolot ze świata równoległego, na którym widnieje znak pewnej znanej organizacji charytatywnej*
, a pasażerowie mają serca po przeciwnej stronie w stosunku do nas (co ciekawie zostało skomentowane w alternatywnej wersji Daily Planet). Sytuacja częściowo wyjaśnia się za sprawą przybyłej przeinaczonej wersji Luthora,jednak stan taki u Morissona nie mogąc trwać zbyt długo, zmienia się po łatwo przewidywalnej przeprawie naszych superbohaterów wraz z superbohaterem świata alternatywnego,czyli Luthora na tytułową Ziemię 2. Tam to dopiero życie członków ziemskiej Ligi ulega całkowitemu wywróceniu o 180 stopni, pokazując im, jak odmienne ono mogłoby być. Ponieważ jednak przyroda nie znosi próżni, członkowie Syndykatu Zbrodni( alternatywna wersja JLA) szybko zostają przeniesieni do naszego świata, gdzie sieją strach i zniszczenie w imię nowego ładu,jaki zapanuje pod ich rządami.
Oczywiście cała ta skomplikowana sytuacja zostaje w końcu wyjaśniona, jednak refleksje głównych bohaterów, którymi dzielą się w scenie porządkowania stolicy po nejeździe Syndykatu,długo nie pozwolą im spokojnie zasnąć, a być może i czytelnika zmuszą do zastanowienia się nad nimi,g dyż jak ulał pasują do współczesnej sytuacji międzynarodowej, i starego jak sam świat problemu przenoszenia własnej kultury na odmienny grunt oraz bezsensowności takich działań.
To wszystko Morrison wpakował do (nie)zwykłej opowieści o postaciach paradujących w kolorowych trykotach. To tyle w kwestii fabuły.
Oprawą graficzną tego oryginalnego tekstu zajął się Frank Quitely i trzeba uczciwie przyznać,że z zadania się wywiązał,tworząc specyficzny klimat tej opowieści.Rysunki, mimo iż po brzegi wypełnione bicepsami herosów, nie są tymi samymi, do których w tego typu opowiastkach przywykliśmy. Niewątpliwa to zasługa rysownika, który dzięki swemu charakterystycznemu stylowi rysowania pozytywnie wyróżnia się wśród tłumu bliźniaczo do siebie podobnych w swych pracach ilustratorów komiksów.
Zaprezentowana tu historia może wydawać się fabularnie dość trudną w odbiorze, jednak jest w tej opowieści sporo smaczków,które odbiór ten niewątpliwie ułatwiają, czyniąc lekturę dużo atrakcyjniejszą. Autorzy umieścili je w szczegółowych rysunkach, uszczypliwych i nierzadko zabawnych komentarzach antybohaterów i istnięjacych pomiędzy nimi zależnościach(Sowa - Ultraman wzajemnie się krytukujący; Sowa - Superwoman i ich mały romans,który starają się ukryć przed "śledzącym" ich w dzień i w nocy Ultramanem:), a także nagłówkach gazet w budynku alternatywnego Daily Planet (jak choćby "Egzekucja Elvisa na żywo"
. Dodają one niewątpliwego uroku tej i tak niezwykłej opowieści. Jest to historia niebanalna, zmuszająca do refleksji, a w dodatku podana w atrakcyjnej dla czytelnika formie.Autor stara się mówić o rzeczach ważnych, starannie umieszczając to w format typowej opowiastki o superbohaterach, co czyni zresztą skutecznie. Pozycja godna polecenia.
*KKK - KU KLUX KLAN