A ja ostatnio w jeden dzień pochłonąłem 10 tomów
Kenjiego. Najlepsza manga z gatunku sztuk walki jaką miałem okazję czytać. To nie jest tytuł pokroju Tenjou Tenge, którego najmocniejszą stroną są pięknie narysowane kobiece postacie i masa golizny, a walki to większa bajka niż DB, ale naprawdę solidny tytuł, w którym nie ma fanserwisu, a wszystko trzyma się kupy. Nie ma megazordów, smoków, kamehameh, i tym podobnych bzdetów, są za to realizm, świetna kreska i sporo humoru. Czyta się ją znakomicie i podejrzewam, że nawet dziewczynom mogłoby się spodobać (szczególnie pierwsze tomy, gdy Kenji jest jeszcze szkrabem).
Manga opowiada historię chłopca, któremu dziadek zaszczepił pasję zgłębiania sztuk walki, a w szczególności kung-fu i jej najbardziej destruktywnej odmiany - Bajiquan. Przede wszystkim bardzo rzadko w mandze spotkać można odniesienia do chińskiej kultury, a jeszcze rzadziej, by to ona była główną osią fabularną. Założę się, że część z was czytając moją opinię myśli sobie: "Łeee, sztuki walki, nuda." Ostrzegam przed tym, bo naprawdę warto przejrzeć tę mangę. Jeśli ktoś lubi filmy rodem z Hongkongu to na pewno się nie zawiedzie, a jak pisałem wcześniej również płeć piękna znajdzie tu coś dla siebie.