Ai Renpięć tomów i przyznaję, ze ostatnio tak beczałam czytając SaiKano.
Historia banalnie prosta - ot, chłopak, któremu został najwyżej rok życia składa prośbę o Ai Ren - sztucznie stworzonego człowieka, który ma dotrzymać mu towarzystwa w ostatnich miesiącach życia. Ikuru żyje tylko i wyłącznie dzięki "obcej istocie" - w wyniku wypadku stracił połowę ciała i został połączony z "obcym", który powoli przejmuje jego ciało i wspomnienia...
Przez pierwszych kilka rozdziałów miałam wrażenie, że będzie to powtórka z Chobitsów z seksem w tle, ale o dziwo ujęć pupy było coraz mniej (nie twierdzę, że zniknęły całkowicie), ale nabrały zupełnie innego wydźwięku - co w moim przypadku oznacza, że przestały być tanim sposobem na sprzedaż tomiku, a zaczęły mieć uzasadnienie fabularne.
Ai jest nieco wadliwym produktem - powinna w ciągu 30h osiągnąć dojrzałość dorosłego człowieka. Niestety - niestabilnośc powoduje, że często oscyluje gdzieś w okolicy 8-12 latki, choć zdarzają się jej napady niezwykłej dojrzałości. Tak jak Chii - istnieje po to, by zapewnić komfort właścicielowi, jednak w przeciwieństwie do Chobitsów obdarzona jest wolną wolą i jakimś rysem charakteru, jak również mimiką twarzy (czyli nie trwa ciągle w smutnookim zdziwieniu). To i niewątpliwie słodka kreska stawiają ją wysoko w moe-hierarchii
Dodajmy jeszcze to, że najprawdopodobniej nie będzie żyć dłużej niż 10 miesięcy...
A o czym jest manga? A o miłości. I tajemnicy
Seria krótkich rozdziałów o wspólnym przebywaniu, dzieleniu się. Miłość to wspólne przebywanie, trwanie przy sobie mimo tego, że zostało tak mało czasu. Niesamowicie podobało mi się przedstawienie cielesnego aspektu miłości - jest on częścią nieodzową wspólnego przebywania, niemniej jest tylko małą składową całego ogromu innych rzeczy, a dotykanie czyiś piersi wcale nie musi być erotyczne (tak, powiedziałam to. sama byłam zdziwiona!). Bohaterowie dorastają do uczucia, odkrywają je i dzielą się nim z radością.
Miłość to dzielenie się - łupnęlo między oczy chropowatą deską i nie przestawało wiercić. Świadczy o tym choćby postać sensei głównego bohatera - genetycznie zaawansowana, ewolucyjnie wyprzedzająca ludzkość dziewczyna o niezwykłych umiejętnościach intelektualnych. Niewiele starsza od Ikuru, zajmuje się jego rekonwalescencją po wypadku i na nowo "uczy go życia". Jest niewątpliwie ważna dla bohatera - z nią przeżył swój pierwszy uśmiech, strach i uniesienie fizyczne... ale ona sama nie potrafi znieść myśli, że Ikuru niedługo odejdzie. Ofiaruje mu dom daleko na plaży, obiecuje go odwiedzać, jednak nie może znieść myśli o jego śmierci... i swojej śmierci, jako że jej ciało starzeje się w niewyobrażalnie szybkim tempie. Nie potrafi pójść krok dalej... tam, gdzie bez wahania poszła Ai, która niekoniecznie jest tylko sztucznie wyhodowanym umilaczkiem, ale również czymś więcej.
Mądre i słodkie jak diabli, uśmiechnięta mordka Ai jest tak przecudna, że aż się chce wyszczerzać do monitora. Normalnie brać i czytać. Ze słoikiem śledzi w garści.
A tak zupełnie na marginesie, to sensei bohatera przypominała mi Kenshina i czułam się dziwnie >.<