Próbowałem przeczytać Incala w 2006 kiedy tylko się ukazał, ale utknąłem w połowie. Wcześniej kupowałem Metabaronów, Technokapłanów i Megalex, nie pamiętam czy po jednym tomie, czy po dwa... nieważne - ważne że za cholerę nie dało się ich czytać. Do Jodorowskyego przekonałem się dopiero po Bouncerze i Księżycowej Gębie. I nabrałem ochote na Incala. Sporo za niego zabuliłem, ale nie żałuję, mimo że jak większość, na te kolory gwałcące kreskę Moebiusa wręcz nie mogę patrzeć. Ale Incal to świetna przygoda, epicka historia walki dobra ze złem w kostiumie science fiction, i nie ma dla mnie znaczenia że ten komiks się zestarzał, że podobnych historii w kinie, czy komiksie mieliśmy dziesiątki. Perypetie Johna Difoola wciągneły mnie od pierwszej wspaniałej sceny w Alei Samobójców i z zapartym tchem czytałem do samego końca. Choć oczywiście mam jakieś zastrzeżenia, niektóre pomysły Jodorowskyego i Moebiusa nie przypadły mi do gustu, zakończenie troche rozczarowało, ale nie ma to większego znaczenia na moją ocenę całości. Po przeczytaniu Incala, aż chce się obejrzeć Piąty Element, Gwiezdne Wojny, czy Diunę... i pewnie tak zrobię.