Skończyłam wczoraj
"Ookiku Furikabutte". I cały czas pcha mi się na usta: 'Kanbenshite kure..." (nie wiem, czy prawidłowo użyte). Albowiem bite 11 odcinków zajmował jeden i ten sam mecz. Dobrze, zgadza się, w "Captain Tsubasa" spotkania potrafiły trwać nawet dłużej. Jednak... przecież wszyscy na to właśnie narzekali. Na te kilometry między bramkami i przypominanie przez jakieś pięć czy więcej minut tego, co się zdarzyło w poprzednim odcinku. Ponadto - co najważniejsze - pierwsza seria Tsubasy ma 128 odcinków, zaś "Ookiku Furikabute" ma ich 25
. Niecały sezon, z czego prawie połowę zajmuje jeden mecz. No wybaczcie...
Wina jest, oczywiście, przegadania, o którym pisałam poprzednio. Bo 'gawędzi sobie' nie tylko łapacz Mihashiego, Abe (choć on zdecydowanie najwięcej), ale i inne postaci, z łapaczem drużyny przeciwnej na czele. Jak pragnę zdrowia, nawet Satou z "Major" był oszczędniejszy w słowach. Przez to jeden odcinek potrafi zajmować jedna zmiana, no, może półtorej zmiany. A niektóre i mniej, co chyba jest logiczne, skoro rozegranie przepisowych 9 zmian trwało 11 epizodów
.
Powyższe jest zdecydowanie najgorszą stroną tego anime, choć ma pewne jaśniejsze punkty. Pozwala, mianowicie, lepiej poznać postaci. Osobiście najbardziej polubiłam owego nawiększego 'gadułę', Takaya Abe. Charakterem nie pasuje on w ogóle do swojego miotacza, przez co wciąż złości go uległość i nieśmiałość Mihashiego. Z drugiej strony jest pod wrażeniem jego ciężkiej pracy i wyćwiczonych umiejętności. Dlatego chce dla niego jak najlepiej..., tylko że nie potrafi tego wyrazić w taki sposób, by Mihashi wreszcie przestał się go bać (ok, kilka razy mu się udaje, ale to rzadkość). I jeszcze ten jego niewzruszony (jak kiedy) wzrok... Mocna postać. Sam Mihashi, było nie było główny bohater, też jest w pewien sposób sympatyczny, choć nie da się ukryć, że jego introwertyzm zwykle bywa koszmarnie irytujący. Można go jednak zrozumieć. Pozostali gracze mają swoje, odrębne charaktery (zdecydowanie wybija się np. ekstrawertyczny ponad miarę wymiatacz Tajima - powalający
), i choć poznajemy ich znacznie słabiej, to też dają się lubić. Postaci są, jak na anime sportowe, dobrze zobrazowane, przez co stanowią raczej mocną stronę tej serii.
Obsada jest w większości młoda (czyt.: młodsza ode mnie
, ewentualnie rok starsza); rozpoznałam trzy głosy (Kyouya z Ourana, Sasuke z "Naruto" i Keita z "Gakuen Heaven"). Seiyuu są dobrze dobrani i nieźle grają swoje role - tutaj, uważam, nie ma się do czego przyczepić.
Openingi i endingi mi się podobały. Są odpowiednie dla sportowego anime, nie powalające, ale też nie najgorsze. Poza tym są ładnie zilustrowane, choć momentami miałam im za złe, że są takie... dobre. Na ten przykład uważałam (i nadal uważam), że gdyby w meczu też spróbowano double play, byłby od razu nieco ciekawszy (acz chyba ta próba double play w openingu skończyła się i tak swoma safe'ami).
Podsumuję krótko: anime w zasadzie dla sportowych maniaków i osób, które nie mają tendencji do malkontenctwa. Mecz się ciągnie niemal tak samo, jak prawdziwe mecze baseballa, i wymaga wyrozumiałości ze strony widza. Mimo wszystko - warto
.