"Czterdziesty siódmy samuraj" Stephena Huntera. Robert Lee Swagger, po odstawieniu gorzałki i wyborowego karabinu, nudzi się na emeryturze, zatem na prośbę byłego japońskiego oficera chętnie rozpoczyna poszuiwawnia zaginionego na Iwo Jimie miecza. To zaś prowadzi do:
a) bliższej znajomości z nieprzyjemnymi osobnikami z Yakuzy
b) kota na punkcie Toshiro Mifune
c) wplątania się w konflikt pomiędzy obrońcami "klasycznej japońskiej cipki" i zwolennikami "zgniłej amerykańskiej dekadencji".
Bardzo fajny odstresowywacz, napisany z niezłą dawką humoru*, napisany i przeznaczony do czytania z pewnym dystansem ( zwłaszcza jeśli się kiedyś w pocie czoła, a bez większych osiągnięć, ćwiczyło szermierkę, a tu, Panie, w tydzień...
).
W każdym razie, konserwatywny ex-trep rodem z wsiowego Południa jest miłą odmianą po tych wszystkich autystycznych hakerkach i depresyjnych inspektorach ze skandynawskiego socjalu.
Co ciekawe, do knigi dołaczono dvd z "Siedmioma Samurajami" Kurosawy. Więc jeśli ktoś tego jeszcze nie oglądał...
*zupełnie rozbroiły mnie komplementy słane przez skośnookiego gangstera pod adresem nieśmiałej aktorki filmów przyrodniczych: "Mówią, że nawet Jodie Foster tego nie potrafiła. Chyba jedna Judy Garland byłaby do tego zdolna"