Elo!
Niedawno wróciłem z seansu i muszę powiedzieć, że siedziałem w kinie osrany przez 3 godziny w stresie, że znajdą mnie zarzyganego pod fotelem, a lekarz orzecze zawał serca, po czym wyszedłem mniej więcej z taką wiedzą o tym filmie, jak i przed seansem - Sztuka Wysoka, głębokie, poruszające i przedstawienie środowiska Hollywood w krzywym zwierciadle.
Osobistych refleksji brak, z tego względu, że o ile obrazy Lyncha nie są surrealistyczną orgią, to autor przemawia do widza pewnymi symbolami, które nie są uniwersalne dla naszego kręgu kulturowego, z tego też względu oglądając jego filmy czuję się jak na obcej planecie, o której wiem tylko tyle, że mam dotrzeć do jakiegoś punktu, a nie rozumiem zupełnie co jest napisane na drogowskazach, jestem więc zmuszony do poruszania się po omacku. Nie wiem tylko, czy mi się chce, a nawet jeśli, to czy włożony wysiłek będzie tego wart. Bo równie dobrze ktoś mi może dać do czytania komiks w języku japońskim, z poprzestawianą kolejnością stron i zapytać mnie, jakich się tam doszukałem treści.
Lynchem nigdy się specjalnie nie jarałem. Jako reżyser jest już pewną marką i czego by nie nakręcił, zawsze się znajdzie grupa ludzi, która będzie się na to spuszczać - i to oni mnie najbardziej w tym wszystkim wku...
Zachęcam do podzielenia się refleksjami na temat "Inland Empire".