Z uwagi na to, że niedawno ukazał się wreszcie ostatni tom "Y ostatni z mężczyzn" w Polsce postanowiłem napisać parę słów o serii.
Cykl wydawniczy tej serii troszkę się u nas wydłużył przez co zmuszony byłem do odświeżenia sobie lektury pierwszych 4 tomów przed lekturą ostatniego. Na wstępie zaznaczę, że uważam, iż wszystkie tomy prezentują bardzo wyrównany poziom. Każdy oferuje solidną dawkę interesujących sytuacji, które stawiają bohaterów w niecodziennych okolicznościach. Nie doświadczyłem żadnego rażącego spadku poziomu między tomami, co zdarza się dość rzadko w przypadku tak długich serii. Na plus na pewno należy poczytać postacie i rozwój ich osobowości. Autor eksploruje ich historie w sposób niechronologiczny. Nie spieszy się i powoli domyka wszystkie wątki, ukazuje sceny z życia bohaterów wtedy gdy potrzebuje poruszyć określony problem natury społecznej czy płciowej. Każdemu bohaterowi (niekiedy także tym drugoplanowym) poświęcone zostaje naprawdę sporo uwagi.
Odpowiedź na główną zagwozdkę serii czyli przyczyna tajemniczej zarazy, która wybiła prawie wszystkich mężczyzn, zostaje przez autora scedowana na czytelnika, któremu w toku opowieści podsuwa kilka rozwiązań począwszy od tych o charakterze naukowym jak i religijnym. Podobno istnieje jedna, właściwa odpowiedź, do której wskazówki umieszczono w niektórych rozdziałach. Niestety nie udało mi się jej odkryć.
Warto wyróżnić jeszcze jedną zaletę tej serii. Vaughan kapitalnie radzi sobie z tempem akcji. Wiele razy łapałem się na tym, że poszczególne wątki bardzo mocno trzymają w napięciu. Wprost nie sposób nie przeskoczyć na kolejną kartkę aby poznać zakończenie danego wątku. Na skutek czego tomy pochłania się w tempie galopującym. Pod koniec można wręcz poczuć pustkę, że to już linia mety.
Zakończenie gorzkie, smutne ale i przewrotnie podnoszące na duchu. Zarówno zaskakujące jak i przewidywalne. Kto z czytelników oczekiwał tu happy endu? Raczej nikt. To jak z butelką wódki - wszyscy wiedzą, że kiedyś się skończy ale gdy nadchodzi ten moment wszyscy są zaskoczeni (od kogoś z forum ukradłem). Dlaczego więc czuć tutaj lekkie rozczarowanie takim rozwojem historii? A może chodzi o coś innego? Może czytelnik chciał uwierzyć, że razem z wymyślonym bohaterem przeżyje ten niemożliwie piękny życiowy happy end? Postać Yoricka jest wykreowana tak uniwersalnie, że każdy odnajdzie w nim cząstkę dawnego siebie.
Tytuł skłaniający do refleksji. Proste odwołania popkulturowe, rzucanie mięchem i serowe odzywki są na porządku dziennym. Dla jednych zaleta, dla drugich wada. Na plus prosta, czytelna kreska oraz zachowana regularność oprawy wizualnej mimo zmieniających się autorów. Bardzo podobały mi się także okładki wszystkich zeszytów, które stoją o kilka poziomów wyżej od oprawy. Po lekturze historia zostaje na trochę w głowie.
Mimo, iż wydawać by się mogło, że zakończenie może popsuć radość z ponownej lektury wydaje mi się, że jeszcze nie raz wrócę do tej serii.
Mam wątpliwości odnośnie ostatniej sceny. Czy dobrze odczytałem, że jest to autoironiczna parabola do przedstawienia o "ostatnim z mężczyzn" odgrywanym przez miejscowy teatr? Yorick pyta o zakończenie tego spektaklu. Otrzymuje odpowiedź, że ostatni mężczyzna zabija się pozwalając aby kobiety same się ocaliły. Yorick pointuje ten wątek, że to "gówniane zakończenie". W ostatniej scenie bohater skacze przez okno/znika/pozoruje śmierć? Moja interpretacja jest właśnie taka, że jego rola się skończyła i postanowił zejść ze sceny pozwalając aby kobiety same się ocaliły, widząc, że radzą sobie (ostatnie kadry ukazujące same kobiety w różnych sytuachach). Ciekawie brzmi wówczas z automatu wepchnięte w usta czytelnika słowa "gówniane zakończenie". Ktoś odebrał to inaczej?