Jak dla mnie ten film nie jest ambitny. To porażka do której najpierw krytycy, a potem widzowie dorabiają jakąś większą ideologię. Jakoś tak wszyscy czują podświadomie, że tam coś musi być bo znany reżyser i aktorzy. Dodatkowo nominowany do oscarów więc coś w tym musi być. Tymczasem to bardzo chaotyczna opowieść o rodzinie przeplatana ujęciami kosmosu, przyrody i dinozaurów co tak naprawdę nie ma kompletnie sensu. Jeden z gorszych filmów jaki ostatnio widziałem. Jednym słowem szkoda czasu
To czy się podobał czy nie, to kwestia indywidualna. No i gustu po prostu.
Oskarżenie jednak całości filmu o fabularny bezsens jest (przepraszam) absurdalne...
Tak nędznie jeszcze nie było, serio. Komuś udało się zrobić film z fabułą gorszą niż w "Starciu Tytanów".
Taa. Sam się sobie dziwię, że dotrwałem do końca.
A żeby nie spamować, to dodam od siebie, za co najprawdopodobniej będę zlinczowany, że Django nie podobał mi się tak bardzo jak Bękarty Wojny.
Kino Tarantino bardzo lubię i sam "Django" mi się podobał jako całokształt, ale pewna tendencja się wkradła po ostatnim wielkim sukcesie wyżej wymienionych Bastardsów.
Wczesniej (w jednym zdaniu) - opowieść o Żydach mszczących się na hitlerowcach, dużo "śmiesznej" krwi i fantastyczna, kultowa już scena gry w zgadnij kto to (w scenie dochodzi do wyrażenia poglądu mówiącego o wyższości jednych nad drugich), zakończona sieczką po zamówieniu trzech piw. No bajka.
Django? Opowieść o murzynach mszczących się na białasach, dużo "nieśmiesznej" krwi i mniej fantastyczna i na pewno mniej kultowa scena z czaszką (w scenie również dochodzi do wyrażenia poglądu mówiącego o wyższości jednych nad drugich), zakończona sieczką (skąd inąd piękną i kiczowatą - taką jaką u Quentina uwielbiam).
Sam film bardzo udany, ale jak dla mnie niestety - trochę spadek formy...