Mnie sie wydaje, ze taka "sztuka prywatna", o jakiej - jak mi sie wydaje - prawi Turu, ma miejsce w tych rzadkich chwilach, kiedy w umysle artysty rodzi się i nabiera ksztaltu idea, ktora wywołujuje u niego/niej stan ekscytacji, pobudzenia o tak wysokim natezeniu, ze trzesa mu sie rece i on caly sie trzesie, i w stanie tym na ogol to, co najwyzej moze zrobic, to jakies szkice, notatki, by usidlic idea, przyszpilic te chwile ulotne, by samemu po pewnym czasie, juz w spokoju i z pelnym profesjonalnym wyrachowaniem utrwalic je w dziele.
Dopuszczam jednak mysl, ze te dwie fazy u niektorych, wybitnie "artystycznych" jednostek moga wspolwystepowac "synchronicznie", kiedy to artysta materializuje dzielo w jego ostatecznym ksztalcie bedac rownoczesnie w stanie ekstatycznego natchnienia. Niemniej jednak dotyczy to chyba bardziej szalonych malarzy, Pollocków i im podobnych, niz tworcow form dluzszych, np. narracyjnych, ze wzgledu na fakt, ze ow stan "artystycznego napiecia" trudno utrzymac przez dluzszy czas, glownie ze wzgledu na to, ze mocno eksploatuje organizm, jego zasoby energetyczne - jak zauwaza Turu: "jest groźny dla życia".
Jesli zgodzimy sie z takim dwufazowym procesem kreacji dziela sztuki, to byc moze rzeczywscie kazdy czlowiek bywa artysta za sprawa pojawiania sie w umyslach, nawet tych najprzaśniejszych, fazy pierwszej, ktora mozna utozsamiac z natchnieniem, objawieniem, artystyczna iluminacją, czy po prostu sztuką subiektywną, sztuką "w wymiarze prywatnym", to jednak tylko nieliczni potrafia sztuce owej nadac wymiar (potencjalnie) publiczny, przyoblekajac ja zgrabnie w materie artefaktu, otrzymujac w rezultacie to co okresla sie mianem dziela sztuki. I wlasnie ci ostatni sa uwazani zwykle za artystow.