Hmmm, a mi się zawsze wydawało (poparte wielokrotną lekturą), że to totalne jankeskie hardboiled (nie pierwszy raz) przeniesione na grunt komiksu w trykotach, tak amerykańskie, że czytając to zaczynasz śpiewać Guthriego pod nosem. Niby komiks z logiem Marvela, a tu trochę Richarda Price'a (bo Bendis go wyznaje), trochę Hammetta. Nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że ten komiks jest bardziej europejski niż amerykański w swoim klimacie. Alias, bourbon (nieśmiało zasugeruję wild turkey), lucky strike, a nie...