Dałem Andreasowi ogromny kredyt zaufania, mimo że ostatnie numery Kozio to było miejscami bredzenie potłuczonego. Liczyłem, że może w ostatnim rozdziale coś się wyjaśni, jakoś ułoży, ale autor chyba przedawkował z LSD jak to pisał, bo takiego steku dziwactw, wyrwanych z kontekstu plansz, pseudo niedopowiedzeń i zamieszania to dawno nie widziałem. Ja rozumiem, że ktoś z bogatym dorobkiem artystycznym może sobie pozwolić na więcej, ale nie można tego bezkrytycznie brać jako geniusz. Dno i kilometr mułu oraz męczenie się przy czytaniu ostatnich tomów - tyle zostało z ciekawie zapowiadającej się serii.