Absolutnie, pomijajac te komiksy, ktore nie zostaly u nas (mam nadzieje: jeszcze) wydane, wszystkie z wymienionych przez Ciebie pozycji mam i czytalem. Problem nie w tym, ze trudno znalezc takie "komiksowe" komiksy i domyslam sie, ze moglbys je dalej wymieniac, skoro nawet ja moglbym jeszcze do tych przez Ciebie wymienionych dolozyc jeszcze na szybko co najmniej kilka: de Crecy, Sfar, Lemire, Blain, Vives, Turek... (choc i w tych moich, jak i rowniez w co najmniej niektorych Twoich przykladach warto zastanowic sie nad potencjalem niesionym przez film animowany). Problem (mój?) lezy w tym, ze - jak juz pisalem wczesniej - jesli komiks jest z tych "komiksowych", to choc jego warstwa wizualna budzi moje zainteresowanie, to jednak sam odbior jest czesto bardziej natury analitycznej niz emocjonalnej, co oczywiscie negatywnie wplywa na "wczuwke" w fabule. (Z drugiej strony, jesli komiks jest "komiksowo" bezplciowy, jak zreszta wiekszosc mainstreamowych rzeczy publikowanych u nas, to czytam go bez wiekszego zaangazowania, zeby raczej sie zrelaksowac podczas jalowego biegu umyslu, niz przezywac jakies emocjonalne uniesienia, po czym zwykle zapominam po krotkim czasie, co wlasciwie czytalem). Zjawisko to nie ma miejsca gdy czytam literature, gdyz podczas lektury moja jazn wtapia sie w swiat przestawiony, a ja jako "ja" przestaje istniec, nawet jesli aktualnie czytam juz szosta strone opisu gadajacej papugi albo o przewracaniu sie chlopca w lozku z powodu trudnosci z zasnieciem. Dlatego doszedlem do wniosku, ktory juz wypowiedzialem w jednym z postow wyzej, ze "moja wrazliwosc czytelnicza zdaje sie byc raczej natury werbalnej niz wizualnej". Mam nawet na ten temat swoja hipoteze kognitywna, ale zaoszczedze sobie i forumowiczom wykladania jej tutaj.
Z wymienionych przez Ciebie komiksow najwieksze emocje i wczucie mialem przy Sin City, Mausie, komiksach Davida B. oraz Black Hole, przy czym jesli chodzi o Mausa, to nie jestem pewien, czy nalezy on do tych "komiksowych" komiksow, majac w pamieci Orwella, a jeszcze wczesniej pamietajac o Ezopie. Z kolei wskazana przez Blacksada ekranizajce Sin City uwazam (w duchu nomenklatury "komiksowych" komiksow) za bardziej film "komiksowy", a jeszcze lepiej: komiks "filmowy", niz zwykly "filmowy" film, a to za sprawa sprawnie, moim zdaniem, oddanej synergii przerysowania w warstwie wizualnej i fabularnej, ktore sa przeciez cecha konstytuujaca wyjatkową "komiksowatosc" pierwowzoru. Z kolei, na drugim koncu moich komiksowych emocji lezy "Elektra Assasin", ktora, ze swoja szczatkowa fabula zastapiona niemalze czysta forma wizualna o odcieniu groteskowym ("i troch smieszno, i troche straszno") , niejako definiuje moja ozieblosc czytelnicza, w ktorej szczere emocje zastepowane sa analitycznie wyrachowana ciekawoscia.
Winckler, to ze "slowo" przemawia do mnie bardziej niz "obraz" w zaden sposob nie swiadczy o jakims paradoksie w kontekscie mojego komiksowego zbieractwa i komiksowych lektur. Po prostu literatura opowiada mi historie lepiej niz komiksy i filmy, ale to nie znaczy, ze z tych drugich mam zrezygnowac. Co wiecej, w takim przypadku po jakims czasie czytania tylko ksiazek moglbym uznac, ze jednak sie mylilem i narracja obrazem to jednak jest "to", ale naklady juz uleglyby wyczerpaniu i obudzilbym sie z reka w nocniku, a tego chcialbym uniknac nawet jesli nocnik ow bylby czysto przyslowiowy i tylko werbalny