Hmm, spoiler, jak coś.
Jeśli chodzi o zakończenie to miałam niemiłe wrażenie, że reżyser ma widza za kompletnego idiotę. Och, bo jakże to tak? Ten grób jest jak - za przeproszeniem - uderzenie w pysk. Po cóż, ach po cóż takie chamskie dopowiadanie.
A film rzeczywiście jest jak świeże powietrze w zatęchłej horrorowej filmografii. Przede wszystkim dlatego, że (jak się okazuje) fabuła działa na dwóch płaszczyznach. Jedna to zaginięcie chłopca, druga - dzieci z sierocińca. Rzeczywiście, łączą się one na końcu (poprzez zabawę w odnajdywanie zaginionych rzeczy), ale wcześniej połączenie było tylko ułudą głównej bohaterki. Nikt nikomu nie chciał zrobić krzywdy tak naprawdę. (No, wyłączając starą opiekunkę w sierocińcu.) Przy napisach końcowych zdałam sobie sprawę, że ten film nie był 'straszny' tylko tragiczny.
(Ot, i pierwszy post się dokonał, aye! Napijmy się wódki.)