Film jest tak skonstruowany, że już w połowie dowiadujemy się, jakie będzie zakończenie - to jest, w momencie, gdy narkoman ratuje chłopaka. Będzie z tego chyba serial.
Niesamowita jest scena na autostradzie, od początku wisi nad nią jakieś fatum, a karambol jest niemal perfekcyjny. Do czego można się przyczepić? Ludzie giną w wymyślny, czasem przerażający sposób (jednak prysznica, czy autobusu z jedynki nic nie przebiło), a znajomi patrząc na to tylko płaczą, zero przerażenia. To trochę dziwne. Ta kwestia nie szwankuje tylko w pierwszej scenie z autostradą. Główna bohaterka patrząc na płonącego w samochodzie faceta jest naprawdę profesjonalnie zszokowana.