kilkukrotnie podchodziłem do Taniguchiego i ani razu nie udało mu się zainteresować mnie swoimi komiksami tak, żebym nie chciał ich później sprzedać. to wszystko jest siakieś takieś nijakie. ja wiem, że to Japonia, że to oniryzm, że melancholia, że nastrój, że kontemplacja szczegółów i przesadne pastwienie się nad pięknem drobinki kurzu na skrzydle śpiewającego poranną pieśń skowronka. ja wiem, że nie powinienem oczekiwać Bóg wie jakiej akcji, ale mam wrażenie, że Taniguchi robi takie smęty dla smętasów. Zoo zimą najlepszym przykładem, jak takim nudziarstwem zapchać kilkaset stron (czy tam ileś).
Ikar to znowu Moebius, czyli "Pan2Pe": patos i pierdzielenie o szopenie - jak to u Moebiusa.
Wędrowcę z tundry z kolei skutecznie obrzydził mi edytor, umieszczając w dymkach czcionko-potworki i tłumacząc całość tak, że aż zęby zgrzytały.
Księgę wiatru programowo sobie odpuściłem.
ALE
podobał mi się komiks, który kupiłem po to, żeby ćwiczyć się we francuskim - Le journal de mon pere. to, o dziwo!, całkiem ciekawa historia, autobiograficzna (może dlatego), też niespiesznie się rozwijająca, ale w tym wypadku owa niespieszność równa się brak manieryzmu, równa się naturalność. o!